niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 1


6 października, rok 1990

Rainbow położone było w Zachodnim Hollywood, na dzielnicy Sunset Strip, a dokładniej przy ulicy Sunset Boulevard 9015. Składało się z dwóch pięter. Na dole znajdowała się restauracja, a na górze wybudowano ekskluzywny klub o nazwie Over the Rainbow, gdzie można było znaleźć w pełni wyposażony bar, mnóstwo ciemnoczerwonych stolików, parkiet do tańczenia oraz DJ-a.
                Catherine przetarła blat, po czym rzuciła ścierkę gdzieś w kąt. Poprawiła swój nienaganny fartuszek barmanki i była gotowa do zmienienia się z Suzanne. Dochodziła 18:30, więc koleżanka z uśmiechem na twarzy wyszła zza lady.
                – Powodzenia – puściła oczko do Catherine, po czym szybkim krokiem poszła na zaplecze.
Catherine westchnęła ciężko, odwracając się w kierunku klienta. Mężczyzna był już nieźle pijany i słaniał się na nogach. Z trudem wybełkotał prośbę o kieliszek  Tequili dla siebie i Cosmopolitana dla swojej towarzyszki. Dziewczyna była typowym „plastikiem” czekającym tylko i wyłącznie na darmowe drinki i szybki seks w jednej z toalet. Catherine ponownie westchnęła, stawiając na blacie zamówione trunki. Mężczyzna rzucił na ladę banknot, po czym obrzucił barmankę uważnym spojrzeniem i dołożył jeszcze jeden.
                – To za śliczną buźkę – puścił jej oczko, uśmiechając się pijacko.
Potem objął ramieniem swoją towarzyszkę i odszedł w kierunku stolika, przy którym siedziało już kilka osób, śmiejąc się i żartując między sobą.
                Catherine Rivery była dwudziestopięcioletnią, drobną szatynką o jasnobrązowych oczach i stosunkowo długich nogach. Miała piękny uśmiech, który niestety pokazywała dość rzadko. Zawsze była uprzejma, lecz opryskliwa dla ludzi, którzy jej nie szanowali lub denerwowali. Była również pracowitą, delikatną, empatyczną i wrażliwą osobą, ale umiała udawać silną i niewzruszoną, gdy była taka potrzeba.
                Z głośników ryknęło „Ace Of Spades” Motörhead, trzęsąc ścianami klubu. Catherine tęsknym wzrokiem zerknęła na zegarek. Dochodziła dopiero 22:00. Do końca pracy jeszcze daleko. Nie mogła jednak pogrążyć się w marzeniach o opuszczeniu Rainbow, bo musiała obsługiwać klientów, którym we krwi krążyło coraz więcej alkoholu. W całym klubie zapach whiskey pomieszanego z wonią papierosów przyprawiał o mdłości, lecz bawiącym się na parkiecie  zdawało się to wcale nie przeszkadzać. Catherine podała następnej klientce Jim Beama. Rivery nienawidziła pracy w Rainbow, ale musiała jakoś zarabiać na życie. Otrzymywała bardzo skromną pensję i ledwo wiązała koniec z końcem, jednak jakoś udało jej się tak przetrwać aż pięć lat.
                Do klubu wtoczyło się głośne i już pijane Guns N’ Roses, czyli zespół bardzo dobrze tutaj znany. Po wydaniu swojego debiutanckiego albumu Appetite For Destruction poczuli się jak bogowie. Coraz więcej ludzi kupowało bilety na ich koncerty, a co za tym idzie – ich kieszenie napełniały się pieniędzmi. Zaczęli wydawać duże sumy na narkotyki, papierosy i hektolitry alkoholu oraz na opłacanie prostytutek, z którymi zabawiali się niemal każdego wieczoru. Im więcej zer na rachunku, tym lepiej spędzona noc.
                Do baru dotoczył się wstawiony Slash, a właściwie Saul Hudson. Był on gitarzystą GN’R. Miał długie, kręcone włosy tworzące wokół jego głowy coś na wzór lwiej grzywy. Na co dzień był sympatycznym, nieco nieśmiałym chłopakiem o łagodnym uśmiechu, lecz po alkoholu stawał się pewny siebie, niemal arogancki i gadatliwy.
                – Cześć, mała – rzucił do Catherine.
Zawsze miał z nią dobry kontakt. Na początku kariery zespołu przychodził do Rainbow głównie ze względu na nią. Lubił sobie gawędzić z barmanką, rozmawiając o muzyce, ulubionych książkach i tak dalej. Z czasem jednak sława nieco namieszała mu w głowie i przestał być tym samym Saulem co kiedyś.
                – Jak zawsze Jack Daniel’s? – mruknęła chłodno.
Slash, mimo odurzenia alkoholowego, wyczuł, że coś w jej tonie głosu było nie tak.
                – Hej, Cat, co z tobą?
Dziewczyna wlepiła w niego srogie spojrzenie, po czym bez słowa sięgnęła po whiskey. Nalała mu szklankę i przesunęła ją po blacie. Hudson położył na ladzie swoją należność, jednak nie miał zamiaru odejść od baru.
                – Nic – uśmiechnęła się półgębkiem – Wszystko w porządku.
                – Kłamiesz – stwierdził Slash.
Catherine nie miała ochoty się z nim kłócić, a zwłaszcza przy barze. Inni klienci ze zniecierpliwieniem czekali, by złożyć zamówienie, więc barmanka zignorowała gitarzystę i podeszła do jakiegoś mężczyzny, który od minuty próbował poprosić ją o puszkę piwa.
                – Ta sława cholernie cię zmieniła, Saul – powiedziała tylko Rivery, gdy klient odszedł z piwem do swojego stolika.
Hudson spojrzał na nią zaskoczony, bo nigdy wcześniej nic takiego od nikogo nie usłyszał. Zmarszczył czarne brwi i już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz stwierdził, że nic sensownego nie przychodzi mu do głowy. Zrezygnowany powrócił do swoich kolegów. Dzięki whiskey jej słowa szybko wyleciały mu z głowy.
                Wreszcie zegar wybił godzinę 2:00. Catherine pośpiesznie wyszła zza lady, rozwiązując swój fartuszek. Położyła go na zapleczu, w tym samym miejscu co zawsze. Zdjęła bluzkę, która przez kilka godzin mocno przesiąkła zapachem alkoholu oraz dymu papierosowego i wrzuciła ją do swojej torebki. Zmieniła szpilki na wygodne trampki. Rozejrzała się, czy nie zostawiła przypadkiem żadnej ze swoich rzeczy, po czy raźnym krokiem wyszła z klubu.
                Sunset Strip było dzielnicą, przed którą troskliwi rodzice przestrzegali swoje pociechy, a ludzie wcale im się nie dziwili. Zarówno za dnia jak i w nocy kręciło się tutaj mnóstwo ćpunów, pijanych imprezowiczów, nastolatków szukających wrażeń i łamiących zakazy matek, prostytutek oraz dilerów, którzy czyhali na młode, zagubione i nieświadome zagrożenia osoby, by wciągnąć je w paskudny narkotykowy nałóg. Policja przyjeżdżała tu bardzo niechętnie, bo niemal każdy radiowóz był z miejsca opluwany i obrzucany wszystkim, co tylko znalazło się w zasięgu ręki. Dlatego też ludzie prowadzący nielegalne interesy mieli tutaj raj na ziemi. Catherine z początku obawiała się życia w tym miejscu, ale łatwo tu było o całkiem tani czynsz za mieszkanie i pracę w jakimś barze czy sklepie, więc ostatecznie postanowiła się tu osiedlić.
                Rivery mieszkała przy ulicy N Clark Street, niecałe dziesięć minut piechotą od miejsca pracy. Jej mieszkanie mieściło się w niewielkim bloku mieszkalnym pokrytym amatorskim graffiti. W drzwiach prowadzących na klatkę schodową ział wielki, kwadratowy otwór po stłuczonej szybie, a klamkę wyrwano ładne dwa lata temu. Żeby dostać się do środka trzeba było chwycić za krawędź pustego prostokąta (z którego na szczęście usunięto pozostałe kawałki szkła) i mocno pociągnąć do siebie. Na klatce schodowej unosiło się zatęchłe powietrze nierzadko śmierdzące dymem z tanich papierosów. Zamiast lamp wisiało tu kilka gołych żarówek, zawiasy w oknach odmawiały posłuszeństwa, a do piwnicy nikt nie schodził, bo podobno mieszkał tam Bazyliszek. Nikt w to nie wierzył, ale po co ryzykować?
                Catherine chwilę walczyła z zamkiem w drzwiach, zanim ustąpił i mogła wejść do środka. Mieszkanie było małe, lecz schludne i całkiem przytulne. Rivery zawsze dbała o porządek, nie lubiła bowiem siedzieć w bałaganie.
                – Wreszcie w domu – mruknęła sama do siebie. 
Od jakiegoś czasu doskwierała jej przytłaczająca samotność. Catherine nie miała jako takich przyjaciół, a jedynymi osobami, które lubiła i z którymi mogła porozmawiać, byli Suzanne i do niedawna Slash. Całymi dniami albo sprzątała, albo czytała książki, czekając na godzinę 18:00, by zacząć wybierać się do pracy i tak w kółko. Podobno każdy człowiek potrzebuje przyjaciela, lecz Catherine przez dwadzieścia pięć lat  nie była w stanie znaleźć na tym świecie osoby, która zasługiwałaby na ten tytuł.  
                Catherine zrobiła sobie swoją ulubioną, owocową herbatę i usiadła w zapadającym się fotelu, trzymając w dłoniach książkę wypożyczoną z biblioteki. Rivery ostatnimi czasy zainteresowała się twórczością Agathy Christie i ochoczo sięgała po jej powieści, gdy tylko pojawiły się na półkach. 
                Odstawiła kubek na podłogę, po czym przewróciła kilka pożółkłych kartek, by znaleźć moment, w którym skończyła i pogrążyła się w lekturze.

❦❦❦

Studio muzyczne One On One Recording mieściło się w Północnym Hollywood, przy ulicy Lankershim Boulevard 5253. Znajdowało się tam kilka pokoi, przeznaczonych do konkretnych celów. Studio A było największym w całym Los Angeles. Wyposażony był w fortepian Yamaha C7, prywatny salon oraz dwie kabiny izolacji. Studio B zawierało obszerną salę prób oraz kabinę wokalną. Studio C z kolei tworzyła powierzchnia produkcyjna, salon oraz kolejna kabina wokalna. Oprócz tego znajdowała się tu łazienka oraz, o dziwo, niewielka kuchnia czajnikiem i mnóstwem kawy czy herbaty. To właśnie tu Metallica zdecydowała się nagrywać swój piąty album pod czujnym okiem jednego z najlepszych producentów – Boba Rocka.
                James zawsze pił czarną, bardzo mocną kawę. Upił łyk gorącego płynu, po czym rzucił okiem na całkiem spory, lecz dyskretny budynek studia. Lars podążył za jego spojrzeniem, obracając w dłoniach swoją szklankę whiskey. Tak to działało – James nie mógł zacząć dnia bez kawy, a on bez alkoholu.
                James Hetfield – frontman, gitarzysta rytmiczny, współzałożyciel i wokalista Metalliki – był dobrze zbudowanym, silnym, wysokim blondynem o bardzo szerokich ramionach i oczach w kolorze głębokiego błękitu. Starannie pielęgnowany i regularnie przycinany zarost okalał jego szczękę, idąc od lewego ucha, otaczając usta i kończąc na prawym uchu. Wielu ludzi przyznawało, że był trochę przerażający. Sam wcale nie starał się tak wyglądać, ale lubił tą opinię; chciał, by inni czuli do niego respekt. James lubił mieć wszystko pod kontrolą, często zachowywał się władczo. Denerwował się, gdy coś szło nie tak, jak powinno i nie po jego myśli. Większość obserwatorów stwierdzi, że Hetfield nie szanuje nikogo i niczego. Było w tym trochę prawdy, lecz była jedna osoba, którą darzył bezwzględnym szacunkiem – jego matka.
                Lars Ulrich – perkusista i współzałożyciel Metalliki – miał gęste, brązowe włosy, zielone oczy i chłopięcą twarz. Mierzył ledwo metr siedemdziesiąt, ale wydawało się, że posiada jeszcze pół metra ego. Był arogancki i pewny siebie, a drobna budowa ciała i niewielki wzrost wcale nie przeszkadzały mu w bójkach przeciwko o wiele większym przeciwnikom. Lars zwykle je wygrywał dzięki swojemu sprytowi. Zawsze był zaradny i umiał znaleźć wyjście z każdej sytuacji, bez względu na to, jak beznadziejna by ona była.
                Jamesa nieco przerażała zbliżająca się praca nad nowym albumem. Z dwóch przyczyn. Pierwszą z nich było to, że zaczął pisać bardziej osobiste teksty i nie wszystkim fanom mogło się to spodobać, a drugą był fakt, że zatrudnili nowego producenta – Boba Rocka – który znany był z tego, że czynił zespoły bardziej „mainsteramowymi”.  Hetfield miał więc mieszane uczucia: z jednej strony pragnął, by nowy album przypadł do gustu starym fanom, a z drugiej chciał dotrzeć do nowych ludzi i stworzyć coś, co przypadłoby do gusty nie tylko wielbicielom metalu.
                – Co o tym wszystkim myślisz? – zapytał nagle James. 
Ulrich wzruszył ramionami, doskonale wiedząc, o czym myśli jego przyjaciel. Znali się dziewięć lat i, mimo różnic między nimi, często myśleli i funkcjonowali jak jeden organizm.
                – Szczerze? – mruknął Ulrich. Hetfield ledwo zauważalnie skinął głową – Nie wiem, czy to wypali. Możemy spróbować, ale ja nie nastawiam się na coś wielkiego.
James w zamyśleniu skinął głową. Odkąd zaczął nosić zarost, jego nawykiem stało się gładzenie się po wąsach. Teraz również bezwiednie przesunął po nich opuszkami palców.
                – Taa – westchnął tylko.
Hetfield był człowiekiem stosunkowo małomównym. Nie lubił występować przed kamerą, opowiadać o sobie i zespole, mając na ustach sztuczny uśmiech. Oczywiście uwielbiał swoich fanów i kochał spotykać się z nimi na meet & greet, gdzie odpowiadał na ich pytania i prowadził luźne rozmowy. Co innego wywiady i telewizja. Nienawidził otwierać się przed innymi, a zwłaszcza przed reporterem poznanym dziesięć minut temu. Gdy ktoś chciał, by James powiedział coś o sobie, prosił o następne pytanie.
                – Rozmowny jak zwykle – zaśmiał się Lars.
James, jakby na potwierdzenie jego słów, rzucił mu tylko zdawkowy uśmiech. Ulrich przewrócił oczami. Jego przyjaciel może nie był idealnym kompanem do rozmowy, ale za to umiał doskonale słuchać. Blondyn po prostu siadał, wlepiał w rozmówcę swoje przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu i milczał.
                – Po prostu się martwię – odparł po chwili James.
                – Tak, ja też – powiedział Lars – Ale jak nie wypali z Bobem, mamy jeszcze do dyspozycji Rasmussena, nie? Wszystko będzie okej.
Flemming Rasmussen był producentem płyt Ride The Lightning, Master Of Puppets i …And Justice For All. Przed rozpoczęciem współpracy z Bobem Rockiem, Metallica zapłaciła Flemmingowi, żeby przez pierwszy miesiąc był do dyspozycji, gdyby coś im nie wyszło. Podczas nagrywania …AJFA zostali na lodzie, bez żadnego producenta i utkwili w martwym punkcie. Nie chcieli, by taka sytuacja znów miała miejsce.
                – Ta, mam nadzieję – mruknął pod nosem James – Chodź, zbieramy się.
Lars przechylił szklankę, dopijając resztki swojego whiskey i ruszył za kumplem. Czuł, że zaczynają nową przygodę i wypływają na zupełnie obce im wody.
                W studiu C byli już Kirk i Jason. Prowadzili z Bobem luźną pogawędkę na temat ich ulubionych płyt, gitarzystów i basistów.
                Kirk Hammett – gitarzysta prowadzący – był szatynem przeciętnego wzrostu o kręconych włosach i brązowych, dużych oczach. Podobnie jak Lars miał dość drobną budowę ciała, lecz był od bruneta nieco wyższy. Szatyn prawie zawsze się uśmiechał, był miły w stosunku do każdego i nigdy nie życzyłby źle nawet najgorszemu wrogowi. Kirk był niezwykle uprzejmy i chętny do pomocy. Posiadał nieprzeciętny talent i wielu uważa, że to on trzyma Metallikę razem. Jest w tym trochę prawdy, bowiem to zwykle jego zadaniem jest łagodzenie wszelkich konfliktów między muzykami. Umiał przemówić im do rozumu dzięki swojej anielskiej cierpliwości.
                Jason Newsted – basista – miał falowane, kręcone włosy w kasztanowym kolorze i nieco mętne, szaro-niebieskie oczy. Z wyglądu nie wyróżniał się niczym szczególnym: miał przeciętny wzrost i równie przeciętną budowę ciała. Był zawsze uprzejmy, lecz nie przesadnie miły. Często trzymał swoje zdanie dla siebie, nie wyrażając go na głos. Jego koledzy z zespołu nieświadomie się na nim wyżywali, ponieważ zastąpił Cliffa Burtona, rdzawo rudego chłopaka, który zginął w wypadku autokaru w 1986 roku. Jason doskonale rozumiał, jak trudna do zniesienia jest śmierć przyjaciela, więc nie miał tego kumplom za złe.
                Bob Rock był trzydziestosześcioletnim blondynem o jasnoniebieskich oczach i prostych włosach, które zawsze związywał w kucyk. Był człowiekiem otwartym, szczerym i uprzejmym. Lubił pracować  z innymi, dawać wskazówki i naprowadzać na właściwą drogę. Umiał tworzyć albumy, które ubóstwiały radiowe stacje, przez co wielu ludzi twierdziło, że przyczyniał się do złagodzenia brzmienia zespołów. Było w tym trochę prawdy, jednak Rock był zdecydowanie niedoceniany.
                Bob uśmiechnął się lekko do muzyków. Ci nie zamierzali odwzajemnić tego gestu, ale producent jak najbardziej się tego spodziewał. Początki współpracy zawsze są trudne.
                – Dobra – zaczął Bob – Byłem na kilku waszych koncertach. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to to, że nie potraficie przenieść na płytę energii, którą macie na żywo.
James ze spokojem skinął głową, ale Lars prawie się zagotował, uznając jego słowa za szczyt bezczelności.
                – Co?! – burknął.
Kirk położył mu dłoń na ramieniu. Ulrich strącił jego rękę.
                – Tak, Lars – skinął głową Bob – Nagrywaliście do tej pory osobno. Gitary oddzielnie, bas oddzielnie, wokal oddzielnie – zrobił dłońmi ruch, jakby kroił coś na mniejsze części. Zespół zachodził w głowę, skąd on to wszystko wie – Ja mam nieco inne metody. Zespół nagrywa razem.
                – Razem? – zmarszczył czoło Jason.
Bob skinął głową.
                – Dzięki temu możecie lepiej się zgrać. To jest właśnie najważniejsze – musicie czuć, że jesteście zespołem. Nie tylko na papierku.
Mówił z sensem i chyba wszyscy to dostrzegli. No cóż, prawie wszyscy, bo Lars cały czas był naburmuszony. Nie mógł nigdy strawić słów „nie potrafisz czegoś”. To było za wiele dla jego ego. Po prostu obrócił się na pięcie i opuścił budynek studia.
                James miał dziwne przeczucie, że to będzie bardzo ciężki rok.

*  * *
Haj, hej, heloł :3
Witam na moim blogu, założonym… Wczoraj. Piszę już od dawna, ale dopiero teraz zaczęłam skrobać coś, co mnie satysfakcjonuje. Szczerze mówiąc, jeszcze nie natknęłam się na bloga, którego autor opisywałby trudy pracy w studiu, więc pomyślałam sobie, że ja poruszę właśnie ten temat.
Nie wiem, jak wyszedł mi pierwszy rozdział. Wiem, że nie jest to wielce ciekawe dzieło sztuki, ale, no cóż, jest to wstęp do całej historii. Potraktujcie to jak jakiś długi prolog czy coś :p
A, jeśli wkradły się jakieś błędy – czy to stylistyczne, czy ortograficzne – dajcie znać. A jak będzie trzeba, to i mnie zrugajcie :D Dobra krytyka nie jest zła – dzięki niej wiem, co mam poprawić, nad czym popracować, a co robię dobrze… I tak dalej.
Cóż, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem i Wam się spodobał.
Pozdrawiam cieplutko :*

16 komentarzy:

  1. Cześć :) Melduję się, że jestem. Zaczęłam czytać. Widzę fajny pomysł. Chociaż nie jest to kolejne opowiadanie o Guns n Roses, gdzie co drugi rozdział jest seks xD Dopełnię komentarz, gdy się troszczę ogarnę i pozbieram...
    Do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, fajnie, że wpadłaś :)
      No nie, faktycznie, nie jest to ten typ opowiadania. Chciałam pisać coś innego, takiego... dojrzalszego.
      No problemo, do zobaczenia :3

      Usuń
    2. Jestem ponownie :D

      Lubię początek lat 90 ale to tylko ze względu na zajebiste płyty jakie wtedy wyszły oraz zespoły jakie powstały. No kocham po prostu :3 No i Rainbow. Jeden z dwóch najpopularniejszych barów w Los Angeles. Coś w nich jest, że do dziś "żyją".

      Czyatjać opowiadania nie zwracam uwagi na błędy, ale gdzieś tu wkradło Ci się coś takiego jak "tylko i wyłącznie". Mnie polonistka uczyła, że taki zwrot jest pleonazmem (czyli np. cofać się do tyłu).
      No dobra, jeszcze coś "uśmiechając się pijackim uśmiechem" - może uśmiechając się pijacko. Bez tego drugiego uśmiechnięcia.

      Bary/kluby po zmroku to nic fajnego. Może gdzieś tam jest jeszcze resztka, która jest w miarę trzeźwa, ale nie za dużo takich :/ na klubowych koncertach też (#potwierdzam)
      Opis Catheriny przypomina mi mnie, jeśli mam być szczera xD Dobrą/fajną babkę wybrałaś, a raczej jej opis :p
      I widzę, że lubisz Gunsów. Fajnie, fajnie. Takie pytanie z innej beczki: byłaś kiedyś na koncercie Slasha? W ogóle Gunsi się reaktywują x) Ale to z takich plotkarskich spraw. Lubię ich i to że palą, ćpają, piją. To własnie jest ich styl, ich... no wypracowali sobie taki imidż przez lata. Wspomniałaś tam o Slashu. I tak się zaczęłam zastanawiać, czy on w ogóle w tamtych czasach był trzeźwy? xD Nie no w jego książce nie wspominał za dużo o trzeźwości zanim urodzili mu się synowie.
      Lubię Slasha i tu w opowiadaniu i w ogóle. Ale gdy kobieta mówi, że "nic nie jest" to się szykuje armagedon.

      Muszę przyznać, że Metallica (dobra, mam tu na myśli James) nie byli przystojni za czasu Black Album'u. Nie wiem po cholerę ja zaczynałam opowiadanie u siebie od początku lat 90 ;-; Ale tu chociaż jeszcze Lars ma włosy xD A no i jest Bob Rock. Też dość ważna postać w życiu Metallicy. Fajnie, że ją tu dałaś. Ciekawi mnie, czy Lars będzie miał z nim spinę. To w końcu on najbardziej po nim jechał. I ta ostatnia wypowiedź - oglądałam albo czytałam coś, gdzie właśnie coś takiego mówił. Lubię gościa.

      Fajnie się zaczyna choć ta Cat mnie trochę... nie no jest spoko. Znaczy... dobra. nieważne, zamotałam się. Dobrze, że nie świeci dupą w Whisky a Go Go, bo to już by był wtórny motyw. Dlaczego tyle ludzi chce o tym pisać? >.< Wszystkich pasjonują striptizerki? Ale Cathernia jest jedynie kelnerką więc dobrze. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz: dlaczego tak późno pracuje? Ma studia albo inną pracę w dzień?

      Siem, do zboczenia :)

      Usuń
    3. Cóż, ja wybrałam lata 90 z powodu Black Albumu. Jego nagrywanie było dość ciężkie i długie, więc mam pole do popisu :D

      Nie wiem, szczerze mówiąc, czy wskazane przez Ciebie błędy rzeczywiście są błędami. Cóż, tutaj użyłam „tylko i wyłącznie” dla, hm, jakby takiego wzmocnienia. Raczej będziesz wiedzieć, co mam na myśli. Ten pijacki uśmiech jednak poprawię. Szczerze mówiąc, wahałam się, ale „pijacko” jakoś mi nie brzmiało po „polskiemu” :p

      Właśnie dlatego taką pracę wybrałam dla Catherine. Jest tam niezbyt przyjemnie, dzięki czemu kobietka nieco się uodporni i będzie mogła lepiej radzić sobie w pewnych sytuacjach.
      Co do Slasha: nie, nie byłam (niestety :( ) na jego koncercie, choć bardzo chciałam pójść. Ach, no i tak, lubię Gunsów. Kiedyś nawet coś o nich pisałam, ale jakoś mi przeszło. Sama nie wiem czemu.

      Jeśli chodzi o to czy chłopcy byli przystojni… To już raczej trzeba zostawić do subiektywnej oceny. Jak dla mnie James był we wczesnych latach 90 całkiem OK. A nawet bardzo ok. Zwłaszcza jego włosy. Matko, jakie cudo *.* Czesałabym :3
      Doobra, nevermind XD
      Tak, Bob na długo odmienił oblicze Metalliki, a skoro opisuję tutaj pracę w studiu, to nie mogło go zabraknąć. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, ale powiem, że dużo inspiracji czerpię z ich prawdziwego życia, więc, jak najbardziej, spiny będą. I to spiny różne i różniejsze. Także będzie gorąco :P

      A co do Twojej opinii o Catherine… To śmiało, wal, co Ci w niej nie pasuje :D Ja czasem jechałam po Twojej Alice, więc Ty też się nie krępuj XD
      Ja też nie rozumiem, co fajnego jest w opisywaniu kręcenia tyłkiem w Whisky czy Rainbow. Naczytałam się już o tym, przeglądając inne blogi i temat naprawdę powtarzał się aż za dużo razy. Naprawdę nie mam pojęcia, jaki jest tego powód >.<
      A co do późnych godzin pracy Catherine (jako barmanka, a nie kelnerka :) ), odpowiedź jest wręcz banalna: pracuje na drugiej zmianie.

      Pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń
    4. No Black był przełomowy, że tak to nazwę.

      A co do tego "tylko i wyłącznie" to wryło mi się w pamięć od kiedy w jakimś wypracowaniu tego użyłam. Polonistka nakreśliła mi kartkę z podpisem "nie dawaj mi takiej pracy do sprawdzenia". Tak to jest, gdy nauczyciel sprawdza setną pracę pod rząd w domu przy małym dziecku x)

      A no to tak, trzeba hartować małą :p
      Też pisałam kiedyś o Gunsach, ale to jeszcze na pingerze :p Może powrócę do nich po Metallice? Ale nie na zasadzie "sam seks i ćpanie". A może coś o Pearl Jam? A może... cholera, tyle tego jest xD Ale przy okazji polecam pojechać na Slasha :) Jak tylko możesz to jedź! Bardzo, ale to bardzo się opłaca!

      Tak, Het miał włosy <3 I rzeczywiście piękne! A potem miał taki zajebisty loczek przy Garage Inc. xD Tak, coś w ich życiu jest, że się na tej podstawie pisze :)

      Spoko, będę pisać. Na razie z wyglądu jest mną więc na czilu ;D Do jej pracy podeszłam tak trochę... z punktu widzenia osoby, która sobie dorabia. Wiesz: rano zajęcia/studia a wieczorem praca.

      See You

      Usuń
  2. Och, Chryste, ale będę to czytała. Daję znać,że już mam początek za sobą, ale chcę zostawić konkretnie treściwy komentarz pod każdym rozdziałem, więc obiecuję dziś wieczorem się tu pojawić ;)
    candlestick z
    Crown's Jewel.
    Buzzing Blood

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że wpadłaś! :3
      Z niecierpliwością będę oczekiwać Twojego pełnego komentarza.
      Nawiasem mówiąc, naskrobałam Ci coś pod 5-cioma pierwszymi rozdziałami, więc jak będziesz miała czas, to możesz sobie poczytać moje niezdarne wypociny :D

      Usuń
  3. Po pierwsze, stosuję podobną metodę pisania komentarzy jak Ty – to znaczy, po fragmencie do Worda, więc nie zdziw się jak będzie tu trochę chaotycznie ;P
    Zaczynamy w Sunset Strip, och, American Dream. I przez chwilę myślałam, że tak będzie, ale widzę, że tu wcale tak bajkowo do końca nie jest. Mamy kelnerki i bar.
    Polubiłam Catherine, ale przy opisie mogłabym dać jedną sugestię: jest bardzo poprawny, z tym, że zwyczajny. Bardzo dobrym mykiem jest napisać kilka cech, które sprawią, że na pewno czytelnik zapamięta bohatera. Na przykład, że miała piegi, albo lekko zadarty nos, no wiesz, coś wyróżniającego ją (czy kogokolwiek innego) z tłumu.
    Co nie zmienia faktu, że zarówno dziewczyna, będąca „twarzą” Catherine jest śliczna, jak i to jest tylko moje czepianie się.
    Podoba mi się atmosfera klubu. Ciężka muzyka, hektolitry alkoholu i mam wrażnie, że jakiś taki posmak rozczarowania w przypadku Catherine.
    No i pojawiają się Gunsi. Hm, ciekawe podejście. Żadnego splendoru i fanatycznego chichotania bohaterek. Żadnej miłości od pierwszego wejrzenia, a wręcz przeciwnie – trochę negatywnych uczuć.
    Catherine wydaje mi się być osobą ,która mówi, co myśli. Szczególnie jeśli chodzi o przyjaciół, jak w tym przypadku, o Slasha, którego swoją drogą najbardziej z tej ekipy lubię.
    Przy opisie mieszkania Catherine trochę się zasępiłam – dwudziestopięciolatka nie powinna mieć tak monotonnego życia. I przede wszystkim, powinna mieć przyjaciół!
    A teraz część druga:
    Po pierwsze, lubię tą dokładność w opisach miejsc. Bardzo Ci to wychodzi, zwłaszcza z tymi adresami. Super pomysł.
    Tu opisy chłopaków są o wiele, wiele ciekawsze. Na pewno zapamiętam czarną kawę Jamesa i jego lekko przerażającą aurę (choć ciężko jej nie odczuwać tak, czy siak). „Wydawało się, że posiada jeszcze pół metra ego” – hehehehehe! <3.
    Podoba mi się to jak oddajesz charakter postaci, m.in. nastawienie Jamesa do kamer.
    I bardzo dobry research w faktach zrobiłaś, co również jest imponujące. No i nowy pomysł na nagranie płyty... hm, tylko czekać, co znajdę w następnych rozdziałach.

    candlestick z
    Crown's Jewel.
    Buzzing Blood

    PS. Twoje komentarze wszystkie przeczytałam i odpowiedziałam na nie. Wielkie dzięki, że się pojawiałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością w opisie coś takiego bym dała, gdyby nie fakt, że… Huh, dziewczyna, którą wybrałam, nie ma takich cech :c W sumie, o to mi właśnie chodziło – żeby nieszczególnie wyróżniała się z tłumu. Ale i tak dziękuję za radę :)

      Jesus, wymieniłaś właśnie to, czego nienawidzę – chichotania i miłości od pierwszego wejrzenia. Nie istnieje takie coś, jest co najwyżej zauroczenie. Catherine mówi, to co myśli, ponieważ jej charakter w dużej mierze opierałam na sobie samej. A że ja zawsze walę prosto z mostu, to moja bohaterka też będzie taka, a co! Poza tym, szczerość do podstawa przyjaźni. Więc albo mówią sobie wszystko, albo nic, tak to widzę.

      Życie bohaterki jest monotonne… Tymczasowo, spokojnie. Pojawi się ktoś, kto zupełnie odmieni i tą monotonię, i brak przyjaciół.

      Bardzo dziękuję za tyle pozytywnych słów! <3
      Właśnie tu jest mój problem – główną bohaterkę opisuję tak… Nijak. A o chłopakach potrafię pół strony walnąć. Nienawidzę siebie za to, ale no cóż. Ideałów nie ma :p

      Naprawdę cieszę się, że do mnie wpadłaś :)
      Pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń
  4. Zacznę od uwag, odhaczę najgorsze i przejdziemy do przyjemniejszych kwestii, co ty na to? :D
    No to go!

    „uśmiechając się pijacko” – mam wątpliwości, czy to określenie jest poprawne. No bo możemy się uśmiechać ładnie, kpiąco, szczerze, nieszczerze, a pijacko? No nie wiem… ale może się tylko czepiam:D
    „przychodził do Rainbow głównie ze względu na nią. Lubił sobie gawędzić z barmanką, rozmawiając z nią” – powtórzenie ‘nią’
    „Rivery od jakiegoś czasu doskwierała przytłaczająca samotność. Catherine nie miała (…)” – skoro w pierwszym zdaniu napisałaś, że chodzi o Rivery, to to ‘Catherine’ w następnym nie jest potrzebne. Przecież wiadomo, że chodzi o nią, bo żadna inna postać w tamtym fragmencie nie występowała.
    „ Catherine zrobiła sobie swoją ulubioną, owocową herbatę i usiadła w zapadającym się fotelu, trzymając w dłoniach książkę wypożyczoną z biblioteki. Rivery ostatnimi czasy” – tu to samo. A potem jest jeszcze „dziewczyna odstawiła kubek”. Za dużo tych podmiotów. Usuń ‘dziewczyna’, a ‘odstawiła kubek’ zrób od akapitu i miodzio <3
    „nagrywania …AJFA” – spacja powinna być za kropkami, nie przed.

    Jeszcze słowo na temat opisów postaci. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę (i słusznie!), żeby pokazywać, nie wymieniać. I rzeczywiście to ma sens. Chodzi o to, że zamiast pisać, że „Lars zawsze był zaradny i umiał znaleźć wyjście z każdej sytuacji” lepiej jest stworzyć fragment z taką właśnie beznajdziejną sytuacją i pokazać, jak Lars z niej wychodzi. I wtedy czytelnik sam wpada na myśl, że ‘aha, jaki on zaradny!’ zamiast dostawać to jak na tacy od autora. Dzięki temu można lepiej poznać tą postać i bardziej ją polubić.
    Ogólnie zauważyłam, że przy opisie postaci postępujesz dość szablonowo. Jest taki i taki, ma taki i taki wygląd i jakieś tam najważniejsze cechy charakteru. Przez to ten opis nie jest płynny. Czasem lepiej napisać dwa zdania o postaci raz na jakiś czas, niż zasypywać opisem wszystkich na raz, bo człowiek ma wrażenie, że czyta jakąś „Charakterystykę postaci” jak na polskim. Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi;D

    I to by było na tyle uwag. Piszę o tym, ponieważ pisałaś w notce, żeby wytykać, co się zauważy. Pisałaś mi w komentarzu, że jesteś osobą szczerą. Ja też. Dlatego mam nadzieję, że się polubimy i będziemy się nawzajem ‘wkurzać’ takimi właśnie wytykami:D Niestety, swój tekst obiera się inaczej niż innych. Komuś powiem, żeby czegoś nie robił, a sama to robię, jak piszę. Zdarza się ;D

    Nie jestem fanką takiej muzyki, chociaż najsławniejsze kawałki tych zespołów oczywiście znam. W opowiadaniach tego typu wkurza mnie trochę to nadużywanie alkoholu, narkotyków i tak dalej. Wiem, że to ich naturalne środowisko i tak musi być, no ale… U Ciebie też się to pojawiło (nie czepiam się teraz! :D), ale nie raziło mnie to. Może dlatego, że nie poświęciłaś temu chlaniu i zabawie całego rozdziału. No i główną postacią była tu Catherine. Już za imię miałam motywację do czytania :D
    Podoba mi się, że starasz się wszystko dokładnie opisać i pokazać. Podoba mi się, że pokazujesz nam wnętrze głównej bohaterki, jej odczucia i stosunek do niektórych spraw. To dopiero 1 rozdział, a my już dość sporo o niej wiemy. Super!
    Fajnie, że wydarzenia rozwijają się dość powoli, że nie mieliśmy tu jakiegoś wielkiego zwrotu akcji (jestem na to uczulona w pierwszych rozdziałach!), a raczej takie wprowadzenie.
    Ciekawa jestem dalszych rozdziałów i na pewno wpadnę! ;)

    Tylko nie powiem kiedy, bo muszę się uczyć do egzaminów i czas na blogi mi się skrócił:D Ale wpadnę!

    Sila-jest-we-mnie.blogspot.com


    A! Jakbyś miała ochotę, to odpisuję pod rozdziałami na komentarze ;)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mim miło, że wpadłaś :3 Woow, dla takich długaśnych komentarzy, to aż żyć się chce *.*

      Jak jest człowiek zalany, to czasem nie uśmiecha się zwyczajnie tylko… No, pijacko.
      „…AJFA” to nazwa albumu „…And Justice For All”, także kropki nie pełnią tutaj takiej funkcji.
      A tak ogólnie, to dzięki za wskazanie błędów :)

      Dzięki wielkie! Twoje uwagi z pewnością przydadzą mi się podczas dalszego pisania.
      Bardzo lubię osoby szczerze i piszące to, co mają na myśli, więc sądzę, że tak, raczej się polubimy. No, wkurzać to się z pewnością będziemy, ale przecież od tego są komentarze :p

      Zauważyłaś, że nie poświęcam dużo uwagi chlaniu i tak dalej. Robię to dlatego, że po prostu moi zdaniem takie tematy służą jedynie do przedstawienia środowiska, w jakim znajdują się bohaterowie. Jak ktoś rozwodzi się nad tym pół rozdziału, to jest to dla mnie po prostu odpychające.

      Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zobaczę jakiś Twój komentarz, bo do uwag przywiązuję dużą wagę, a Ty zawsze jakąś walniesz :D

      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  5. Haha teraz mówisz, że nie możesz się doczekać a potem będziesz mówić 'to znowu ona? O Jezu...' :D Nie no, mam nadzieje, że nie. A za kropki w takim razie zwracam honor! Mój błąd

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajrzałam, wreszcie zajrzałam!
    I chyba będę zaglądać tu częściej, bo masz naprawdę fajny, lekki styl pisania, robisz to ciekawie i co dla mnie ważne - masz ciekawy, całkiem oryginalny pomysł na to opowiadanie. Przejadły mi się już Gunsowe ff, a że Meta to również jeden z moich ulubionych bandów - kupiłaś mnie.
    Następny komentarz obiecuję, że będzie dłuższy i spodziewaj się go pod którymś z najnowszych rozdziałów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że wpadłaś i bardzo mi miło, że Ci się spodobało to, jak piszę :)

      Usuń
  7. Hej,hej, hej! :)
    Znalazłam cię, będąc na innym blogu i widząc twoją konstruktywną krytykę od rozdziałem, postanowiłam zajrzeć do Ciebie. :D Jak widzę takie komentarze, to zawsze mam myśl, że to musi być całkiem spoko osoba, bo nie wali toną cukru po oczach. xD
    Na razie przeczytałam prolog. Widzę, że sporo rozdziałów przede mną, ale na pewno będę stopniowo je nadrabiać, bo prolog wydał mi się całkiem intrygujący. Fanką Slasha może nie jestem, ale bardziej niż to przemawia do mnie Twój styl pisania. ;)
    Dobrze, że prolog u Ciebie to nie zlepek kilku wydarzeń, pomieszanych ze sobą, mamy spokojną akcję, powolne wprowadzenie do historii. I to mi się podoba!
    Catherine wydaje się być na tę chwilę ciekawą postacią, chociaż raczej nie wiele można o niej wyłuskać wyłącznie na podstawie prologu. Aczkolwiek jest pochłaniaczem książek ja ja, więc już ją lubię. ;3
    Uwag żadnych nie mam, chyba tylko dlatego, że Ruda przede mną napisała wszystko to, co sama mogłabym ci wypomnieć.
    Ach, ja mogę tylko wspomnieć o małej technicznej sprawie. Dialogi zapisujemy od myślnika, nie od dywizu. ;)
    Pod każdym kolejnym przeczytanym rozdziałem będę zostawiać komentarz, ale uprzedzam, że nie będę robić tego regularnie. Mam kilka blogów do narobienia. :D
    Pozdrawiam!

    www.gra-zniwiarza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, jaki blogowy świat jest mały! Wczoraj znalazłam Twojego bloga u Rudej i zabrałam się za prolog, a dzisiaj pojawia się u mnie Twój komentarz :3

      Haha, bardzo dziękuję :D Walenie cukrem po oczach — aż to sobie gdzieś zapiszę :P

      Cieszę się, że Ci się spodobało :) Zawsze powtarzam, że nie lubię pędzić z akcją. Zwalanie tony wydarzeń na raz zdecydowanie nie jest w moim stylu i miło mi, że większości czytelników to odpowiada.
      A jeśli niezbyt przepadasz za takimi klimatami, ale spodobał Ci się mój styl, to powiem, że w niedługim czasie — jeszcze do końca nie wiem kiedy — mam zamiar zacząć publikować na nowym blogu, który jest jeszcze w trakcie tworzenia. Będzie on w tematyce kryminalnej, więc myślę, że mógłby Ci się nieco bardziej spodobać. Jak ukończę pracę nad nim, dam znać ;)

      Dziękuję za radę :) Tylko tutaj sprostuję — nie jest to dywiz, lecz… Jak to określiła Wikipedia? O, pauza. Tylko może się wydawać inaczej ze względu na taką czcionkę. W późniejszych rozdziałach zastosowany jest już długi myślnik, więc będzie estetyczniej.

      Dziękuję za komentarz i niedługo również spodziewaj się moich :)
      Pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń