1 grudnia, rok 1990
Cały listopad minął bez żadnych niespodzianek ze strony kartelu czy
Aniołów Piekieł. Było to zarazem dziwne i niepokojące, ponieważ tajemnicą nie
było, iż Bractwo Aryjskie zbierało siły w San Francisco. Większość podstawowych
czynności Bandidos oraz ludzie z nimi spokrewnieni wykonywali w nieznośnym
oczekiwaniu na tragedię. Za długo panował spokój i coś w końcu musi się wydarzyć.
❦❦❦
Początek grudnia przyniósł ze sobą masę świątecznych promocji w
sklepach, „czyszczenia magazynów”, mnóstwo czerwonych Mikołajów trzymających
wypchany worek prezentów, latarnie owinięte kolorowymi światełkami oraz typowo
bożonarodzeniowy szał. Catherine przechadzała się spokojnie Sunset Boulevard,
obserwując to wszystko. Co roku nie mogła się nadziwić – do Gwiazdki jeszcze
miesiąc, a wszyscy ludzie już podurnieli. Ona nigdy nie czuła tej wszechobecnej
„magii”, a jedynie wymuszone bycie miłym, bo tak wypada, a także sprzątanie w
całym domu, jakby specjalnie na święta miała wpaść perfekcyjna pani domu z białą
rękawiczką, by zobaczyć, czy przypadkiem nie masz za dużo kurzu na telewizorze.
Istniał jednak duży
plus całego świątecznego szaleństwa. Bob oraz Metallica wzięli sobie „wolne”,
by chwilę odpocząć od nagrywania, przygotować się do Bożego Narodzenia i z
nowymi siłami powrócić po Nowym Roku. Dlatego
też Catherine spędzała z muzykami więcej czasu i obie strony cieszyły się z
tego faktu. Naprawdę się polubili i dziewczyna w wolnych chwilach wolała iść do
Larsa i wypić butelkę piwa z Metallicą, niż odwiedzić Stone’a w jego
mieszkaniu. Nie było to wobec niego w porządku, więc Rivery starała się na
przemian odwiedzać to zespół, to swojego chłopaka.
Była
jeszcze sprawa Suzanne. Blondynka wreszcie się przemogła i opowiedziała o
wszystkim Catherine. O tym, że ćpała i piła na umór, po czym szła do łóżka z
przypadkowymi facetami, straciła pracę i nie miała co ze sobą zrobić. Rivery z
początku miała wielką ochotę, by na nią nawrzeszczeć, ale szybko się
powstrzymała – w końcu nie tego potrzebowała teraz jej przyjaciółka. Dlatego z
nią również brunetka spędzała dużo czasu: chodziły razem do Rainbow, często
odwiedzały siebie nawzajem oraz spotykały się z Jamesem, Kirkiem i Jasonem,
póki co unikając Larsa jak ognia. Widać było jednak jak na dłoni, że Suzanne
ewidentnie spodobał się perkusista. Catherine w myślach już bawiła się w
swatkę, obmyślając „nikczemny” plan połączenia pary.
Catherine
od jakiegoś czasu chodziła w dobrym humorze. Wszystko świetnie się układało –
miała niezwykłych przyjaciół, z którymi była coraz bliżej, chłopaka, który
zawsze robił wszystko, by była zadowolona oraz wspaniałego brata. Ostatnio ona
i Cameron znowu stali się rodziną i bardziej niż kiedykolwiek przymykali oko na
wydarzenia z przeszłości.
Rivery
wstąpiła raźnym krokiem do sklepu Stone’a. Była dopiero dziewiąta rano i
wnętrze ziało pustkami. Obecny był tylko nastolatek oglądający rockowe
czasopisma oraz Suzanne siedząca na podłodze i układająca na półce płyty Black
Sabbath. Na widok przyjaciółki blondynka szeroko się uśmiechnęła, ale zaraz
powróciła do swojej roboty. Sumiennie wykonywała każde polecenie Stone’a.
Temple, za namową Catherine, dał jej pracę, czyli uchronił ją od wylądowania na
ulicy przez zaległy czynsz oraz chodzeniem z pustym brzuchem. Delaney dość
szybko wychodziła na prostą, z czego jej przyjaciółka bardzo się cieszyła.
—
Cześć, Stone. — przywitała się z chłopakiem Catherine, całując go w policzek.
— Hej,
słońce — uśmiechnął się — Jak leci?
—
Dobrze — odparła wesoło — Umówiłam się ze Slashem. Ostatnio strasznie go
zaniedbuję.
Stone zmrużył oczy.
— Mnie
też.
— Nie
przesadzaj.
Temple tylko się uśmiechnął i objął dziewczynę ramieniem,
przyciągając ją do siebie. Catherine oparła głowę o jego ramię, a jej dłoń
powędrowała w górę, by wpleść palce w jego włosy.
— Na
którą umówiłaś się ze Slashem?
—
Spotkam się z nim dopiero po pracy — odparła — Wiesz, Gunsi nagrywają album.
Axl nie uznaje istnienia czegoś takiego jak „przerwa świąteczna”. A Metallica
już teraz zrobiła sobie wolne. — dodała.
Na samo wspomnienie jej przyjaciół bezwiednie rozciągnęła
usta w uśmiechu. Uwielbiała ich wszystkich, a każdego za coś innego. Slash był
po prostu Hudsonem, uroczym, trochę zawziętym i z durnymi, często złoszczącymi
ją pomysłami. Duff miał w sobie coś, że po prostu nie dało się go nie kochać.
Kirk był nieco szurnięty, zawsze łagodny, uśmiechnięty, czarujący i przyjaźnie
nastawiony. Jason nie wyróżniał się niczym szczególnym, tak jak ona, więc
automatycznie go polubiła; byli w końcu podobni. No i James… Najbardziej
skomplikowany człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkała. Był pełen sprzeczności i
niezdecydowania. Miał bardzo trudny charakter. Był wybuchowy, łatwo małe
szczegóły wyprowadzały go z równowagi, chciałby mieć wszystko pod kontrolą, a
ludzi najchętniej przypiąłby do siebie łańcuchem i nie pozwalał od siebie
odejść. Stracił już tyle bliskich mu osób, że bał się zaczynać każdą nową
znajomość w obawie przed złamaniem serca po raz kolejny. Na każdy, nawet
najdrobniejszy dotyk reagował gwałtownym cofnięciem się, jakby dłonie innych
osób parzyły. Z drugiej strony potrafił być niezwykle łagodny, słuchał jak nikt
inny, a jego uśmiech zdawał się posiadać magiczną moc przeganiania burzowych
chmur. Jego nastawienie umiało zmieniać się z sekundy na sekundę i nigdy nie
wiadomo było, czy jego zadowolenie za moment nie przerodzi się w gniew będący w
stanie zmieść całą Amerykę z powierzchni Ziemi.
—
Zaczynam się robić zazdrosny o tą twoją Metallikę. — powiedział Stone.
Catherine westchnęła ciężko i pokręciła głową.
— Daj
spokój — rzuciła — Chyba trzeba mieć w życiu przyjaciół.
Temple nie odpowiedział. Był chorobliwie zazdrosny o każdego
osobnika płci męskiej, z którym rozmawiała jego dziewczyna, więc Rivery po
prostu przestała zwracać na to uwagę. Miała pełne prawo uciąć sobie pogawędkę z
kimś, kto nie jest Stone’em. Byli w związku od niedawna, ale Catherine już
zaczynała się powoli dusić. Czuła się ograniczana. Bolał ją ten brak zaufania.
Może nie była podręcznikowym przykładem porządnej dziewczyny, ale skoków w bok
nienawidziła jak niczego innego. Temple po takim okresie znajomości powinien o
tym pamiętać. Czasem brunetka zastanawiała się, kiedy w końcu będzie miała tego
dość. Bo jeśli sytuacja dalej będzie tak wyglądać, to z pewnością ten moment
nastąpi.
— Taak —
bąknął Stone — Jasne, że trzeba. — dodał bez przekonania.
Catherine miała ochotę zajrzeć do jednego z przyjaciół. Ostatnio bardzo
się o niego martwiła i chciała zobaczyć, czy wszystko w porządku. Nie lubiła
wymyślać wymówek i okłamywać Stone’a, ale, póki co, było to jedyne rozwiązanie,
które pozwalało uniknąć zasypania jej pytaniami i wielkiej zazdrości.
— Pójdę już do
domu, jestem trochę zmęczona — powiedziała, po czym pocałowała Temple’a w
policzek — Wpadnę do ciebie jutro, okej?
— Jasne.
Rivery wyszła ze sklepu, zapaliła papierosa i skierowała się w stronę
Hilldale Avenue.
James i Catherine
ostatnio całkiem nieźle się zakumplowali, choć
Hetfield w dalszym ciągu zachowywał się trochę jak wyrwany z buszu. Cały czas
gwałtownie cofał rękę, gdy nawet przypadkowo się dotknęli, rozmawiając z nią
jak ognia unikał tematów dotyczących jego osoby, a na pytanie o jego przeszłość
odpowiadało jej tylko nerwowe warknięcie. Nie naciskała na niego, widząc, że
coś musi być na rzeczy. Jeśli będzie chciał o czymś jej powiedzieć, to powie.
Czasem, kiedy miała po drodze, wpadała na kilka minut do jego mieszkania, by
zobaczyć, czy wszystko w porządku. Bała się o niego. Miewał bardzo silne napady
depresji i mogło to się pewnego dnia naprawdę źle skończyć. Taki nieobliczalny
człowiek był zdolny do wszystkiego.
Catherine
stanęła przed drzwiami w kolorze ciemnej czekolady i zapukała, wystukując rytm
bardzo dla niej charakterystyczny. Często robiła to zupełnie nieświadomie, ale za
każdym razem brzmiało to dokładnie tak samo – stuk stuk puk puk stuk. Dzięki
temu każdy wiedział, że to właśnie ona. Miała dziwne wrażenie, że James nie
miał nic przeciwko jej wizytom, a nawet cieszył się z jej towarzystwa. Teraz
jednak odpowiedziała jej cisza. Uniosła rękę i niepewnym ruchem ponownie
zastukała w drewno. Dalej brak odpowiedzi. Przecież facet ma prawo gdzieś sobie
wyjść, prawda? Nie musi być wiecznie w swoim mieszkaniu. Więc dlaczego
Catherine odczuwała taki dziwny niepokój? Dla pewności nacisnęła klamkę. O
dziwo, drzwi się uchyliły, co nie było typowe – James nigdy w życiu nie
zapomniałby o przekręceniu klucza w zamku. Choćby się waliło i paliło, on
zawsze musiał je zamknąć na cztery spusty i pięć razy sprawdzić, czy na pewno
nikt ich nie otworzy. Rivery zmarszczyła czoło i ostrożnie przekroczyła próg
mieszkania. Wewnątrz unosił się zapach… Jamesa. Bardzo przyjemna woń jego
męskich perfum pomieszana z dymem papierosowym, zapachem świeżo mielonej kawy i
alkoholem.
—
James…? — bąknęła niepewnie Catherine.
Czuła się jak intruz. Nie powinna tutaj wchodzić bez jego
pozwolenia, ale dziwne przeczucie kazało jej przekroczyć próg. Cisza panująca w
mieszkaniu zdawała się być ogłuszająca. On nigdy
nie zostawiłby otwartych drzwi. Zawsze
musi być ten pierwszy raz, pomyślała dziewczyna i już miała wyjść z
powrotem na klatkę schodową, gdy do jej uszu dobiegł cichy, stłumiony krzyk.
Serce podeszło jej do gardła, a mózg zaczął wariować, tworząc miliony
najgorszych scenariuszy na minutę. Nerwowym krokiem ruszyła w kierunku dźwięku.
Dochodził z sypialni blondyna. W normalnej
sytuacji wahałaby się, czy przekroczyć próg – w końcu to jego pokój. Teraz
jednak bez zastanowienia pchnęła drzwi. James siedział na podłodze, plecami
opierając się o łóżko. Jedną dłonią zasłaniał sobie usta, tłumiąc krzyk, a
drugą wplótł we włosy i zaciskał tak mocno, że cała mu pobielała. Blondyn cały
mocno drżał i widać było, że niemiłosiernie cierpi.
— Jezu
Chryste, James! — wyszeptała Catherine, przyklękając obok niego — Co się
dzieje? Słyszysz mnie? James!
Jej słowa jakby do niego nie docierały. Każdy jego mięsień
był napięty do granic niemożliwości, a ciało dręczyły potworne drgawki.
Odczuwał straszliwy ból, a Catherine tylko bezradnie na to patrzyła, nie mając
pojęcia, jak może mu pomóc. Widok był tak okropny, że walczyła ze sobą, by po
prostu nie wybiec z mieszkania. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim stanie.
Tak bardzo chciała jakoś temu zaradzić, sprawić, żeby przestał cierpieć.
Myślała, że jej serce pęknie na tysiąc małych kawałków, gdy spojrzał na nią
błękitnymi oczami pełnymi łez bólu. Z bezsilności i braku innego wyjścia
Catherine po prostu opadła na podłogę i przygarnęła go do siebie, tuląc jak
małe dziecko. James mocno chwycił jej ramiona, jakby były one ostatnią deską
ratunku, nadzieją dla tonącego, czymś, co byłoby w stanie przegonić okropny
napływ cierpienia. Dziewczyna, mimo przerażenia, nie wypuszczała blondyna z
uścisku. Cały dygotał, a ona czuła, jak gorące łzy kapią na jej pierś. Ten
wielki, silny, niebezpieczny, groźny facet, którego tak się obawiała teraz
kurczowo trzymał się jej ramion jak mały chłopczyk maminej spódnicy. Catherine
ze zdziwieniem spostrzegła, że drgawki powolutku ustępują. Oddech Jamesa pomału
się wyrównywał, jego uścisk nieco zelżał, a łzy przestały płynąć. Dziewczyna
jednak cały czas trzymała go w objęciach, przesuwając dłońmi po jasnozłotych
włosach, dopóki nie upewniła się, że już na pewno to, co go męczyło minęło.
—
D-Dziękuję. — powiedział cicho James, pomału się od niej nieco odsuwając.
Wziął kilka urywanych wdechów, dochodząc do siebie.
Catherine również była roztrzęsiona. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś
podobnego, nie miała pojęcia, jak zareagować i chyba to było najgorsze – to
poczucie bezsilności. A skoro ona
była w takim szoku, nawet nie potrafiła wyobrazić sobie, co musiał czuć James.
—
Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć. — bąknął blondyn, pociągając nosem.
Catherine delikatnym, ostrożnym ruchem położyła mu dłoń na
ramieniu, próbując dodać mu otuchy. O dziwo nie cofnął się, nawet nie drgnął, a
tylko powoli wypuścił powietrze z płuc i nakrył swoimi wielkimi palcami jej
małą rączkę. Nie spodziewała się po nim takiego gestu.
—
Wszystko w porządku? — zapytała cicho.
James pokiwał głową.
— Tak.
To nie pierwszy raz — odparł, ocierając oczy — Naprawdę przepraszam. To…
—
Przecież to nie twoja wina. — przerwała mu.
— W
każdym razie dziękuję — powiedział — Zwykle to trwa o wiele dłużej. Nie wiem, jakim
cudem tobie udało się tak po prostu
to przerwać. Magiczne ręce czy co?
Catherine uśmiechnęła się lekko, choć wcale nie było jej do
śmiechu. Wystraszyła się nie na żarty. Nigdy w życiu nie spotkała się z czymś
podobnym. To było… Naprawdę dziwne i James chyba dostrzegł, że nie miała
pojęcia, o co tu chodzi.
— Chyba
powinienem ci coś wyjaśnić. — mruknął.
Catherine lekko pokręciła głową.
— Tylko
jeśli sam chcesz.
— Chcę.
❦❦❦
Motocykle
pędziły drogą. Jechało tędy sporo samochodów, ale motocykliści zupełnie nie
zwracali na to uwagi, sprawnie manewrując między pojazdami. Trudność miała
jedynie sporej wielkości ciężarówka transportowa, ale i jej kierowca dawał
sobie radę. Poruszali się w określonym szyku i tak pozostawało przez całą
podróż. Każdy z „jeźdźców” dokładnie wiedział, jaką funkcję pełni i gdzie jest
jego miejsce. Prezes jechał na samym przedzie, a za nim cała reszta. Gdzie
pojechał on – tam podążał również cały jego klub i nie było innej opcji. A za
nieposłuszeństwo kary były wyjątkowo surowe.
Baki były prawie puste, więc
motocykliści zjechali na najbliższą stację benzynową. Większość ludzi
tankujących swoje samochody popatrzyło na nich z trwogą i ze zniecierpliwieniem zerkało, ile paliwa zostało jeszcze, żeby napełnić zbiornik i jak najszybciej
stąd odjechać. Jednak „jeźdźcy” nie mieli najmniejszej ochoty krzywdzić
kogokolwiek; chcieli tylko zatankować. Spokojnie więc stanęli sobie z boku,
czekając, aż któreś miejsce się zwolni. Gdy wreszcie stara Honda Civic
wytoczyła się na ulicę, po kolei każdy motocykl uzupełniał bak. Corey Edevane,
prezes gangu, „napoił” maszynę, po czym grzecznie poszedł zapłacić za paliwo.
Nie chciał tym razem mieć żadnych konfliktów z prawem. Podróż musiała odbyć się
beż żadnych komplikacji. Wieźli trzy tuziny kałasznikowów. Nie mieli ochoty na
konfrontację z policją.
— Dzień dobry — zagadnął Edevane’a
przyjazny sprzedawca — Co Anioły Piekieł robią w tak małym miasteczku?
Jedziemy dostarczyć karabiny ludziom, którzy
zaraz zgwałcą twoją córkę i wymordują całe miasto, pomyślał
Corey. Uśmiechnął się jednak lekko i położył swoją należność na ladzie. Kupił
także swoje ulubione papierosy.
— Załatwiamy nasze sprawy —
odparł wymijająco — Małe miasteczka również tego wymagają.
Mężczyzna za
ladą pokiwał głową.
— Jasne — powiedział — Szerokiej
drogi!
Edevane
jedynie zdawkowo się uśmiechnął.
Upłynęło sporo czasu zanim
wszystkie maszyny miały pełne baki i były gotowe do drogi. Na godzinę przed
zachodem słońca motocykliści ponownie wyruszyli w podróż, a za nimi ich
wypełniona bronią ciężarówka. Corey znów wysunął się na przód, kierując
wszystkimi. Miał dopiero trzydzieści lat, lecz już wybrano go na prezesa.
Głosowanie odbyło się zaraz po tym jak jego ojciec postanowił odejść. Dlaczego?
Nie wiadomo. Nie powiedział nikomu.
Gang
pędził przed siebie. W tej okolicy policję mieli dobrze opłaconą, więc nawet
natykając się na radiowóz nie mieli problemów z powodu przekroczenia prędkości.
Corey płynnie omijał wszystkie samochody. Nierzadko zdenerwowani kierowcy
„komentowali” ich jazdę głośnym klaksonem, ale żaden z motocyklistów nie
zwracał na to większej uwagi. Nagle jednak za ich plecami pojawiło się
kilkanaście innych jednośladów; były to również Harleye, a wraz z nimi jechał
szybki, zwinny van. Edevane zmarszczył czoło i obrócił głowę. Nie był to nikt z
Aniołów. Nie wróżyło to nic dobrego, lecz póki co prezes dał swoim ludziom
znak, żeby ich zignorowali. Ostatnie, czego było im trzeba, co strzelaniny na środku
ulicy. Upewnił się, na wszelki wypadek, że jego Glock bezpiecznie tkwi za
pasem.
Anioły
Piekieł wyjechały z miasta. Tutaj samochodów nie było prawie wcale. Nieznajomi
motocykliści ciągle jechali za nimi i Corey miał dziwne wrażenie, że tamci
czekali tylko, aż wokół nich nie będzie ludzi. Nie mylił się. Napastnicy
przyspieszyli, doganiając gang. Edevane nie wahał się ani chwili dłużej.
Wyciągnął pistolet i oddał serię strzałów w kierunku obcych. Tak samo postąpił
cały jego oddział. Jedna kula przebiła oponę wrogiego motocyklisty. Trafiona
maszyna przewróciła się wraz ze swoim kierowcą. Tamci jednak jechali dalej,
zostawiając z rannym jedynie jednego człowieka. Ostrzał ze strony Aniołów trwał
dalej, jednak nie przyniósł pożądanych efektów, a tylko rozjuszył napastników.
Corey zużył cały magazynek, ale bez skutku; trudno bowiem trafić do ciągle
przemieszczającego się obiektu. Ze złością odrzucił bezużyteczną już broń i
wyciągnął następny pistolet. Ciężarówka z bronią co chwila manewrowała na boki,
próbując zepchnąć wrogów, jednak za każdym razem udawało im się uciec. Jeden z
motocyklistów trafił kierowcę w głowę. Rozbryzg krwi zabarwił całą szybę na
czerwono, a kabina pokryła się kawałkami czaszki i mózgu. Ciężarówka gwałtownie
skręciła w prawo, natrafiając oponą na głaz. Pojazd wywrócił się na bok. Część
motocyklistów zatrzymała się i błyskawicznie zaczęła wyładowywać broń ze środka
i wrzucać ją do swojego vana, podczas gdy inni strzelali do Aniołów. Tamci nie
zamierzali tak łatwo oddać swoich AKM. Zatrzymali swoje maszyny i zeskoczyli na
ziemię, cały czas oddając strzały do wrogów. Corey został trafiony w ramię.
Krew trysnęła z rany, a sam prezes upadł na ziemię, ciągle jednak naciskając
spust zdrową ręką. Jeden z wrogów chwycił szklaną butelkę wypełnioną benzyną, z
której zwieszała się luźna szmatka. Edevane zaklął głośno, gdy tamten podpalił
materiał.
—
Cofnąć się, kurwa! — wrzasnął do swoich ludzi.
W tym samym momencie przed nimi pojawiła się ściana ognia,
powiększająca się co chwila pod wpływem kolejnych butelek z benzyną.
Ludzie z Aniołów ominęli płomienie,
jednak van już zdążył odjechać, a wraz z nim także i motocykle. Byli na tyle
daleko, że dalsze strzały nic by nie dały. Pościg również nie wchodził w grę –
musieli zająć się rannym prezesem.
— To
był gang? — zapytał swoich ludzi, gdy ci podnieśli go z ziemi.
Corey cały czas mocno przyciskał rękę do rany. Stracił
mnóstwo krwi. Jeśli zaraz nie zajmie się nim medyk, będzie miał poważne
kłopoty.
— Nie
mieli kamizelek. — oznajmił jeden.
Edevane pokiwał głową. Jeden z Aniołów zatelefonował do
zaufanego lekarza, który miał przyjechać i obejrzeć ranę. Prezes cały czas był
na siebie wściekły, że tak łatwo stracili tyle kałasznikowów. Bractwo chyba
odstrzeli mu za to głowę.
❦❦❦
To był dobry
dzień dla Bandidos. Byli już w swoim magazynie i rozładowywali wielkie skrzynie
pełne karabinów AKM. Robert Harvey z zadowoleniem patrzył, jak jego kadeci z
pomocą świeżaków z Oregonu nosili zdobytą broń. Michael Petterson mocnym
ruchem położył mu dłoń na ramieniu. Był w równie dobrym humorze, co on.
— To było mocne. — powiedział.
Ronnie
odpalił papierosa i poczęstował przyjaciela.
— Taak — uśmiechnął się szeroko —
Tyle jest tych kałachów, że sprzedamy je za grubą sumkę i jeszcze trochę zostanie
dla nas.
Petterson
pokiwał głową. Był dumny z Bandidos za tak dobrze przeprowadzoną akcję. Odbicie
transportu broni Aniołów Piekieł to był nie lada wyczyn.
— To co?! — zawołał do
wszystkich — Oblejemy to?!
Wśród
wszystkich członków klubu przetoczył się zgodny, radosny okrzyk oznaczający
aprobatę. Ronnie dał im znak ruchem ramienia, że mogą biec zacząć świętować.
Tego wieczoru ich zapas alkoholu miał się drastycznie skurczyć.
❦❦❦
Usiedli w
małej, bardzo przytulnej knajpce. James nie chciał o tym rozmawiać w swoim
mieszkaniu z nieznanych Catherine powodów. Zamierzała jednak to uszanować. Miła
kelnerka podeszła do nich z pytaniem, czy może przyjąć zamówienie. Postanowili,
że po prostu napiją się kawy. Gdy dziewczyna sobie poszła, blondyn zmierzył
swoją towarzyszkę uważnym spojrzeniem. Było mu niemiłosiernie głupio, że
zastała go w takim stanie. Nikt nie powinien wiedzieć o jego przypadłości.
Teraz mogła sobie pomyśleć, że jest słaby i nie potrafi sobie z tym poradzić.
Bądźmy jednak szczerzy – nie potrafił. Przez szesnaście lat udawało mu się to
świetnie ukrywać. A tej drobnej brunetce wystarczyły niecałe dwa miesiące, by
poznać jego sekret. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
— Masz zamiar coś powiedzieć? —
wyrwał go z zamyślenia jej głos.
James
pokiwał głową z zakłopotaniem. Czuł się nieswojo. Przebywanie z nią było bardzo
miłe, dopóki wiedziała tyle, ile on chciał. Teraz wszystko tak nagle się
zmieniło. Jednak… Ufał jej. Znali się stosunkowo niedługo, ale on wiedział, że
u niej jego tajemnice będą bezpieczne. Czasem się to po prostu wie. I tak było tym razem.
— Wybacz — mruknął. Blondynka
przyniosła im kawę. James wyciągnął papierosa, odpalił go i mocno się
zaciągnął. Catherine bez trudu dostrzegła, że jest on nieco zdenerwowany —
Nigdy jeszcze nikomu tego nie mówiłem.
— Nie musisz…
— Ale powinienem —
przerwał jej. Ponownie mocno się zaciągnął, wmawiając sobie, że to pomoże w nim
stłumić to dziwne uczucie upokorzenia. Wziął głęboki oddech i, za wszelką cenę
stając się nie patrzeć Catherine w oczy, zaczął mówić — Wszystko zaczęło się,
kiedy miałem jedenaście lat, a dokładniej w dniu, w którym zmarła moja mama.
Jeszcze tej samej nocy miałem pierwszy atak. Nie pojawiło się to tak nagle —
James pstryknął palcami — Z tym się po prostu rodzi. U większości osób nawet nie dochodzi do
„uaktywnienia” choroby. W moim przypadku stało się to prawdopodobnie pod
wpływem szoku — kolejny raz mocno zaciągnął się papierosem — Objawy są… Niezbyt
przyjemne, jak sama widziałaś. To jest po prostu nic innego, jak ogromny ból,
tak silny, że dominuje wszystkie inne uczucia, a umysł nie potrafi skupić się
na niczym innym. To, co zobaczyłaś, to był jeden z najlżejszych ataków —
dorzucił smętnie — Czasem mam ochotę przez to strzelić sobie w łeb, wiesz? Po
to, żeby to wszystko się skończyło.
Catherine, słuchając jego słów, miała ochotę znowu po prostu go do
siebie przytulić i poczekać, aż to wszystko odejdzie. Wydawał się być zmęczony
tym, co go dotknęło i ciągle męczy. Umiała doskonale odczytać, co ludzie
odczuwają. W jego przypadku była to czysta rezygnacja, jakby bardzo cienka nić
dzieliła go od samobójstwa. To, z czym się zmagał, zdawało się pożerać go od
środka. Nikt nie jest niezniszczalny i Hetfield w końcu po prostu powie „dość”
i naprawdę pociągnie za spust.
— Nie ma na to
jakiegoś lekarstwa? — bąknęła cicho dziewczyna.
James pokręcił głową.
— Nie — odparł — Trochę pomagają cholernie silne leki
przeciwbólowe.
Catherine nie wiedziała, co powiedzieć. Uczucie bezsilności ją
przygniatało. Tak bardzo chciała pomóc, lecz nie miała pojęcia, jak ma to
zrobić. Siedział przed nią człowiek zmęczony życiem, opuszczony, zdruzgotany,
pełen rezygnacji. Nie znała go od tej strony. Wydawał się być taki… Twardy,
gotowy do walki z każdą przeciwnością losu. Nosił tą maskę szesnaście lat i w
końcu musiał ją zrzucić i ukazać
prawdziwego siebie. Miał dopiero dwadzieścia siedem wiosen. Tyle życia jeszcze
było przed nim, tyle nowych miejsc do odkrycia, smaków do poznania, dźwięków do
usłyszenia, uczuć do doznania. Nie mógł sobie tego tak po prostu odebrać.
— Nie będę udawać,
że wiem, co czujesz, bo nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić — powiedziała
cicho — Ale jeśli będziesz potrzebował rozmowy, na przykład takiej jak teraz,
to… Po prostu do mnie przyjdź, dobrze?
James wreszcie spojrzał jej w oczy. Nie mógł uwierzyć, że był w stanie w
jakimś stopniu się przed nią otworzyć i powiedzieć, co mu dolega. Spodziewał
się, że dziewczyna uzna, że ma nie po kolei w głowie i grzecznie mu podziękuje,
ale ona nie dość, że wysłuchała go do końca, to jeszcze i zaoferowała swoją
pomoc.
— Dziękuję — powiedział James — To dla
mnie wiele znaczy.
Catherine delikatnie się uśmiechnęła. Za swoisty sukces uznawała
dotarcie do takiej osoby jak on. Wiedziała, że dużo kosztowało go powiedzenie
jej tego wszystkiego, lecz widziała, że przyniosło mu to ulgę.
— Będzie dobrze,
Jam — odparła — Kiedyś przecież musi, prawda?
— Jasne. — uniósł
prawy kącik ust.
Nie sądziła, by te słowa były w stanie go pocieszyć. Jakiekolwiek słowa nigdy nie będą miały
mocy zaleczania wewnętrznych ran.
* * *
Cześć!
Nie wiem w sumie, co mogę tutaj napisać. Więc tylko powiem, że w
opisywaniu przypadłości Jamesa inspirowałam się nieco „Mistyfikacją” Harlana
Cobena. Nawiasem mówiąc, polecam książkę. Jest bardzo dobra.
Ach, no i chciałabym uprzejmie poinformować, że do końca wakacji nie
będzie mnie na bloggerze. Z przyczyn niezależnych ode mnie. W każdym razie
wszelkie zaległości na Waszych blogach nadrobię dopiero po powrocie (niestety).
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał.
Pozdrawiam cieplutko :*
Jejku, jejku, jej... Co ja tu mogę napisać?
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od tego, że nie jestem pewna, czy nie powinno być: o tĘ twoją Metalikę. Ale mogę się mylić. Taka drobna uwaga na początek, żeby nie było za słodko. Ach, no i jeszcze zmieniłabym ,,był'' na ,,panował'' w zdaniu: Za długo panował spokój[...]. Chyba, że to cytat i właśnie się wygłupiłam. XD
Po drugie, cholera, będę musiała chyba wziąć jakieś korki z historii Mety i to porządne. xD Dlaczego w każdym opowiadaniu o nich jest jakiś gang? Nie, żeby mi to przeszkadzało, absolutnie, tak tylko mnie to intryguje.
No, a reszta. Waa, cud, miód, malina, poproszę podwójnie! Rety, sama piszę w narracji pierwszoosobowej, ale Twoje opowiadanie to kolejne, które utwierdza mnie w tym, że nutę tej magii, która przyciąga ma właśnie trzecioosobowa.
Sama fabuła - miodzio. Laska, to jest naprawdę świetne. No i Gunsi się pojawiają, ajajaj [fangirling za trzy, dwa, jeden... Dobra, daruję Ci, za ten zajebisty rozdział]. Fajnie, że James się tak otworzył przed Catherine. A Temple mógłby troszkę zluzować. Ale wiem, wiem, zazdrośnik. To swoją drogą baaardzo urocze.
No i co. Niespodziankę mi zrobiłaś, bo wchodzę tu znowu po kilku dniach od ostatniej wizyty, a tu bang, nowy. Ale bardzo mnie to ucieszyło i z przyjemnością przeczytałam każde słowo, które w nim zamieściłaś.
Na koniec życzę Ci kochana dużo weny i pozwolę sobie ponowić zaproszenie do siebie, oczywiście, jeśli znajdziesz czas, jesteś u mnie bardzo mile widziana.
Pozdrawiam,
Rocket
Dziękuję za przybycie i wskazanie rzeczy do poprawki :) "Panował" i "tą" zmienione.
UsuńW każdym opowiadaniu? W dwóch, jeśli chodzi o ścisłość :D A dlaczego? No cóż, lubię takie klimaty i fajniej będzie mi prowadzić dzięki temu akcję. Poza tym, jednymi z moich wielkich zainteresowań są motocykle oraz broń palna, więc mam tu pole do popisu :)
Haha, bardzo dziękuję za tyle miłych słów! Aż się chce dalej pisać :) Rozdział pojawił się szybko, ponieważ zamieściłam go przed planowaną, długą nieobecnością.
No i, oczywiście, zaraz po powrocie i podłączeniu się do domowego Wi-Fi poleciałam na Twojego bloga, więc komentarz pod pierwszym rozdziałem już jest!
Pozdrawiam cieplutko :*
No nie! To ja tu się ostro wciągnęłam w to opowiadanie, a potem dowiaduję się, że przez całe wakacje nie pojawi się żaden nowy rozdział ;-; Dobra, będę musiała to jakoś przeżyć i życzyć Ci naturalnie udanych wakacji, a tymczasem zabieram się do komentowania tych jedenastu perełek.
OdpowiedzUsuńTak jak już napisałam w komentarzu pod pierwszym postem - Metallica to jeden z moich ulubionych bandów, a sposób w jaki ich przedstawiasz jeszcze bardziej mnie do nich zbliża. I mega fajne jest to, że nawiązujesz tu do wielu faktów, dzięki czemu można się nieco podszkolić, haha. Bohaterowie - różnorodni, a jednak łączy in niepodważalnie to, że każdemu z nich nadałaś ciekawy charakter. Co do członków Mety czy takiego dajmy na to Hudsona - są właśnie tacy, jak ich sobie przynajmniej w połowie wyobrażałam. Ach, no i nie mogę wspomnieć o tym, że już shippuję naszą główną bohaterkę z Hetfieldem. Stone jest spoko gościem, ale... bądźmy szczerzy, ich związek jest nuuudny, nie pasują do siebie! To znaczy niby pasują, ale... Nie ma chemii, o. I jestem wręcz pewna, że z Jamesem taka relacja byłaby sto razy ciekawsza! ALE ALE ALE, świetne jest to, że chłopak jest taki zdystansowany i kupujesz mnie tym, hm, jak to nazwać, takim dawkowaniem tego jego otwierania się przed Catherine. Już nie wspominając o budującym napięcie wątku z tymi całymi gangami, rety! Kooocham to opowiadanie i bezapelacyjnie trafia do mojej zakładki 'Polecam'!
Buzi ;)
Nowy rozdział już jest :) Przepraszam, że musiałaś tyle czekać, ale cóż ja poradzę... Siła wyższa :c
UsuńTak, choć nie piszę tutaj ich biografii i wiele rzeczy jest zmienionych, to lubię nawiązywać do prawdziwych zdarzeń. Także można tu zaliczyć niezłą lekcję xD
Jejku, jak mi miło :3 Cieszę się, że podobają Ci się bohaterowie, bo to przecież oni są tu najważniejsi.
Nie chciałabym, żebyśmy dowiedzieli się wszystkiego o Jamesie już w jednym z pierwszych rozdziałów, bo wolę, gdy przez dłuższy czas czytelnik mógł sobie spekulować i z czasem przekonać się, czy jego teoria była bliska prawdy.
Bardzo dziękuję za miejsce w Twojej zakładce! :)
Pozdrawiam cieplutko i lecę nadrabiać zaległości, których sobie u Ciebie narobiłam :*
Hej, hej;) Ja z pytaniem... jesteś tu jeszcze? Bo długo nie pojawiła się notka i jeśli blog jest zawieszony, albo straciłaś do niego wenę, to nie będę nadrabiać rozdziałów, a chciałam.
OdpowiedzUsuńProszę o odpowiedź. Najlepiej u mnie;D
sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Nie wiem, czy przeczytałaś mój komentarz, więc odpowiem jeszcze tutaj - jestem, jestem i nigdzie się nie wybieram :)
UsuńCatherine zaczyna mnie wkurzać tym, jak traktuje Stone’a. Dorosła baba, a zachowuje się jak kompletne dziecko. Skoro nie chciała i nie chce być w związku z tym mężczyzną, to dlaczego to ciągnie? Do końca życia zamierza z nim być? Poza tym ciekawi mnie, jak wygląda u nich sprawa z całowaniem, pieszczotami, seksem. Do tej pory nic na ten temat nie było, a to dość istotna sprawa. No bo to dziwne, żeby dorośli ludzie się do siebie przez tyle czasu nie zbliżyli. A jeśli się zbliżyli, to chciałabym przeczytać chociaż wzmiankę o tym :D
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać, że dobra z niej przyjaciółka skoro tak się przejęła Suzanne i postanowiła jej pomóc. Może dzięki temu dziewczyna stanie na prostą i przestanie się puszczać?
Bardzo podobała mi się ta scena z Catherine i Jamesem, gdy miał atak. I potem ta szczera rozmowa w knajpce. Teraz widać, że James powoli się przed nią otwiera i ich relacja podąża do przodu. Niby powoli, ale do przodu. I to mi się cholernie podoba, bo nie ukrywam, że wiążę z nimi duże nadzieje :D Po prostu coraz bardziej lubię ich razem ;)
„ludzi tankujących swoje samochody popatrzyło na nich z trwogą i ze zniecierpliwieniem patrzyło” – patrzyło-popatrzyło powtórzenie
„jego kadeci z pomocą świeżakódw z Oregonu nosili zdobytą broń” – niepotrzebne to ‘w’
Uwielbiam Cobena, więc w najbliższym czasie chyba zaznajomię się z tą książką. O ile nie zapomnę… a pewnie zapomnę xD
Wspomnę jeszcze, że super był ten fragment z motocyklistami. Dzięki takim wstawkom lepiej poznaję ten świat, bardziej potrafię wyobrazić sobie rzeczywistość, w której żyją bohaterowie i to jest super ;)
Nie wspominam o tym nie z powodu zapominalstwa, ale żeby pokazać ten dystans. I uwielbiam denerwować tym czytelników! :D Coś na zasadzie chcę, ale nie chcę i nie wiem, co mam robić, więc nie robię nic.
UsuńMuszę przyznać, że ja również lubię team James-Catherine :) Co z tego wyjdzie? Sama jeszcze nie wiem, ale już jakiś pomysł mi się rysuje.
Dziękuję za czujność! Pisałam to w aplikacji na androida, więc nie ma tam niestety autokorekty :c
Bardzo się cieszę, że fragment Ci się spodobał, bo sama uważałam go za dość słaby. Chociaż w sumie... Większość tego, co napiszę, uważam za słabe, także no.
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*