— Panie —
Rozłożył bezradnie ręce — Ja tu nie pomogę. Spierdoliło się na amen.
Bobby stał nad
starym, przeżartym rdzą Chevroletem z otwartą maską, spod której wydobywały się
obłoczki dymu nie wróżącego nic dobrego. Motocyklista miał całe czarne ręce od
grzebania w silniku samochodu. Nie mógł zbyt wiele zdziałać. Stary, wysłużony
pick-up właśnie zakończył swój żywot.
— Szkoda — westchnął właściciel, młody chłopak o
ciemnobrązowych włosach i bladoniebieskich oczach — Wie pan, pamiątka po
świętej pamięci dziadku.
Bobby’ego mało to
obchodziło. Nie chciał jednak mówić tego na głos, bowiem nieuprzejmość dla
klientów nie owocowała niczym dobrym.
— Niestety, to była jego ostatnia przejażdżka. — Bobby
bezradnie wzruszył ramionami, udając poruszonego faktem, iż stary pick-up
należał do zmarłego dziadka klienta.
Chłopak skinął
głową i odszedł na bok, by zadzwonić po lawetę, która miała ściągnąć Chevroleta
na jego podwórko. Chciał sobie go postawić pod płotem, żeby przypominał mu o
dziadku. Psychol, pomyślał Winston.
— Hej, Bobby, masz chwilę? — Cameron znienacka klepnął
go w ramię.
Bobby obrócił
się do niego i skinął głową.
— Dla małego Camerona? Zawsze — powiedział ze śmiechem
— Mów, czego potrzebujesz, brachu.
Cameron
odchrząknął niepewnie i wyciągnął z kieszeni małą, niebieską karteczkę, mocno
pozaginaną na rogach. Nosiła ślady wielokrotnego składania i odginania, przez
co nabazgrany na niej ciąg liter i cyfr był ledwo widoczny. Podał ją Bobby’emu.
— Możesz tam pojechać?
— Do...
— Tak — przerwał mu szybko Cameron — Sprawdź, czy...
No wiesz.
— Wiem — Skinął głową Bobby, chowając karteczkę do
dużej, luźnej kieszeni noszonej przez niego bluzy.
Ktoś przemknął
za ich plecami, krzątając się po warsztacie. Cameron zmierzył go spojrzeniem,
ale raczej nie wyczuł w nim zagrożenia. To był tylko jeden z kadetów. Nikt, kto
zasługiwałby na większą uwagę.
— Dzięki, stary — kontynuował rozmowę z Bobby’m — Jak poszło z tym blaszanym
trupem? — zmienił temat, wskazując podbródkiem Chevroleta
„wspaniałą-pamiątkę-po-dziadku”.
Bobby tylko
machnął ręką. Kadet znowu przeszedł za ich plecami, niosąc w dłoni brudną
ścierkę. Potem chwycił mopa i zaczął myć podłogę. Ktoś z hukiem naprawiał jakiś
pojazd. Co chwila słychać było głośne stukanie na przemian z bluzgami.
— Słusznie to ująłeś. Trup — Skrzywił się Bobby. Kadet
podpełzł z mopem nieco bliżej, myjąc podłogę tuż obok ich nóg. Rozmawiający chcieli,
ze względu na świeżaka, ściszyć nieco głos, lecz nie było to możliwe przez
jednego z ich przyjaciół naprawiającego stary motocykl — Nic nie dało się z nim
zrobić. Jedynie wywieźć i potraktować jako pamiątkę — dodał, a w jego głosie
wyczuć można było sarkazm.
Cameron
mimowolnie się roześmiał.
— Powinien spakować go do rodzinnego kuferka.
Tym razem to
Bobby się uśmiechnął. Potem obrócił głowę, by spojrzeć na krzątającego się za
nimi kadeta i trącił go łokciem.
—Te, świeżak,
gdzie moja dętka, o którą prosiłem?!
— Tutaj — bąknął, po czym podał mu przedmiot i szybko
się ulotnił.
Bobby przez
chwilę za nim patrzył.
— Dziwny dzieciak.
— Fakt — przytaknął Cameron — Ale, bądźmy szczerzy,
który z nas nie jest dziwny?
Winston musiał
przyznać mu rację. Zapalił papierosa, po czym skinął głową Cameronowi i
podszedł do następnego klienta. Rivery przez chwilę stał pod ścianą,
obserwując, jak jeden z jego znajomych męczy się z usterką motocykla. Był to
dobry Harley-Davidson mocno pokiereszowany po wypadku. Chłopak aż się skrzywił. Uszkodzić
taki jednoślad to jak kopnąć słodkiego, puchatego króliczka!
Pokręcił głową. Rzucił niedopałek na ziemię, po czym
rozejrzał się za prezesem. Dostrzegł go przy jednym z zaparkowanych pod warsztatem
motocykli. Poprawiał sprayem przetarte już logo Bandidos na baku swojego
Harleya.
— Hej, Ronnie — Klepnął go w plecy.
— Siemka, Cam — przywitał się Harvey, nie odwracając
wzroku od swojego motocykla — Co słychać?
Cameron usiadł
na ziemi obok niego.
— Chciałem zapytać o to samo.
Robert wzruszył
ramionami.
— Nic — odparł — Właśnie o to chodzi. Zupełnie nic.
— Nie podoba mi się to, Ronnie.
— A myślisz, że mi się podoba?! — fuknął prezes,
sprawnie manewrując puszką sprayu — Ale co mam robić, do cholery?! —
bulwersował się dalej. Jego dłoń wykonywała coraz agresywniejsze i szybsze
ruchy — W ogóle — Wreszcie obrócił twarz ku rozmówcy — zejdź mi z oczu. Nie
psuj mi dzisiaj humoru!
Harvey brzmiał
jak zdenerwowana, dziesięcioletnia dziewczynka, ale tą uwagę Cameron postanowił
zachować dla siebie. Zapalił tylko kolejnego papierosa i podniósł się z ziemi,
by pójść do swojego pokoju w klubowym budynku.
Bobby wsiadł na motocykl. Im szybciej załatwi to, o co
prosił Cameron, tym lepiej. Wsunął dłoń do kieszeni, do której włożył
karteczkę.
— Cholera! — zaklął pod nosem.
Przecież ten
cholerny świstek był tu jeszcze przed chwilą! Bobby ciężko westchnął, po czym
zsiadł z motocykla i rozpoczął mozolne poszukiwanie małej karteczki na podłodze
warsztatu.
❦❦❦
Pot lał się z niego strumieniami, gdy zawzięcie
uderzał w worek. Stłumiony dźwięk ciosów niosły się po całym garażu, a jedynymi
świadkami wyczerpującego treningu były trzy pojazdy — Harley-Davidson XLH
Sportster 1000, Mustang Shelby oraz Chevrolet Suburban. W „zwykły” dzień
ryczałyby głośniki, męcząc sąsiadów solidną porcją heavy metalu. Dzisiaj
jednak, oprócz odgłosów treningu, panowała cisza.
To
do niego nie pasowało i osoby znające go nieco lepiej od razu wyczułyby, iż coś
jest nie tak. Nadal nie wiedział, dlaczego jego biologiczna matka tak nagle się u
niego zjawiła. Po dwudziestu siedmiu latach, po szesnastu od śmierci Cynthii… Jaki był jej
cel? Poszukiwanie przebaczenia? Z pewnością go nie znajdzie. Nie po tym wszystkim,
co zrobiła. Porzucenie swojego własnego dziecka było wystarczającym powodem,
dla którego nigdy nie doczeka się dnia, w którym James nazwie ją „mamą”.
Naruszona
ręka mocno krwawiła. Oprócz luźno i niechlujnie zawiązanego bandaża, nie miała
na ranach żadnego opatrunku, więc świeże rany w połączeniu z zawziętym
boksowaniem zaowocowały pojawieniem się szkarłatnych plam na worku, podłodze i
dłoni. James nic sobie z tego nie robił. Aktualnie miał wszystko gdzieś.
Dosłownie wszystko. Nie obchodziła go jego własna krew obecna wszędzie wokół
niego. Nie obchodziła go jego matka-ćpunka. Nie obchodziła go Metallica. Nie
obchodziło go nic…
—
James?
… oprócz jednej kwestii.
Obrócił
się na pięcie. Uderzyło go to, iż wyglądała doskonale w wyciągniętym, za dużym
beżowym swetrze, przetartych dżinsach i zniszczonych trampkach. Włosy spływały
jej luźno na ramiona, tworząc atrakcyjne tło dla długiej szyi. Jej oczy, jak
zwykle, wpatrywały się w niego tak intensywnie, że miał wrażenie, iż była w
stanie spojrzeć mu w głąb duszy i poznać najciemniejsze zakamarki jego osoby.
—
Cześć, Cathy — przywitał się z lekkim uśmiechem. Zdziwiło go, że potrafił to
zrobić mimo targających nim myśli oraz fakt, że samoczynnie i zupełnie
podświadomie zdrobnił jej imię — Co słychać?
Na kilometr czuć było, że jest spięty. Catherine
dostrzegła to bez problemu. Czytała w nim jak w otwartej księdze. Jej wzrok
przesunął się po jego twarzy, by chwilę później przenieść się na nagi,
spływający potem tors. Spojrzenie brunetki zatrzymało się na zakrwawionej
dłoni. Ściągnęła brwi i podeszła bliżej.
—
Co się stało? — zapytała bez zbędnych wstępów.
James odchrząknął i szybko schował rękę za
plecami. Dziecinność tego gestu zażenowała jego samego, więc po kilku sekundach
opuścił dłoń, pozwalając, aby kropelki krwi powoli spływały po jego palcach, a
następnie bezgłośnie spadały na podłogę garażu.
—
Nic wielkiego — odparł nerwowo. Czuł się bardzo nieswojo, stojąc zaledwie pół
metra od niej z nagą, spoconą piersią. Jego oddech stał się szybki i płytki, a
tętno galopowało tak szybko, że zastanawiał się, czy przypadkiem nie dostał
palpitacji — Skaleczyłem się.
Posłała mu pełne politowania spojrzenie.
—
James… — Pokręciła z dezaprobatą głową. Po chwili wnikliwego studiowania jego
twarzy, powiedziała: — Jesteś nie swój — stwierdziła — Zwykle byś zażartował. Palnął
jakimś głupim tekstem, żeby odwrócić moją uwagę. Co się stało? — powtórzyła wcześniej zadane pytanie.
Hetfield zaklął w myślach. Znała go za dobrze.
Jak mógł pozwolić, by ktoś tak się do niego zbliżył?! Jakim cudem dopuścił to
tego, by ktokolwiek wzbudzał w nim takie emocje? Dlaczego zwykła
dziewczyna z bloku naprzeciwko potrafiła doprowadzić go do takiego stanu?
—
Nic — rzucił szybko.
—
James…
—
Może wejdziesz? — mruknął.
Nie protestowała. W milczeniu patrzyła, jak
James jedną dłonią zamyka garaż i idzie w stronę klatki schodowej. Jej wzrok
śledził ruchy mięśni jego pleców, doskonale widocznych dzięki brakowi koszuli. Spodnie
trzymały mu się nisko na wąskich biodrach, w ładny sposób opinając muskularne
uda.
Potrząsnęła
głową.
Nie
była tu po to, żeby podziwiać sylwetkę Jamesa.
Wiedziała,
że takie myśli były zupełnie nie na miejscu. W końcu była ze Stone’em, prawda?
Pytanie tylko, dlaczego James wzbudzał w niej tyle silnych, trudnych do
stłumienia emocji, podczas gdy Temple… Nie?
Dla niej zawsze pozostawał tym zwykłym przyjacielem ze sklepu
muzycznego.
Dystans
między nią a Jamesem był wręcz namacalny. Nie uśmiechał się tak, jak zwykle.
Nie rzucał sarkastycznych uwag. Przez większość czasu milczał, będąc myślami
gdzieś daleko. Cokolwiek doprowadziło go do tego stanu, musiało być poważne.
Catherine dała się zaprowadzić do kuchni, gdzie usiadła na jednym z krzeseł
ustawionych tuż przy oknie.
—
Kawy? — rzucił lakonicznie James.
Skinęła głową. Udzieliło jej się przygnębienie
blondyna. W milczeniu przesunęła spojrzenie gdzieś za okno, próbując odgadnąć,
co takiego trapi przyjaciela.
Postawił
przed nią kubek parującej, gorącej kawy, której przyjemny zapach roznosił się
po całym pomieszczeniu. James narzucił na ramiona ciemnoniebieską koszulę w
kratę — Catherine pamiętała, że była to jego ulubiona — i nieśpiesznymi ruchami
zaczął zapinać kolejne guziki. Gdy się z tym uporał, również nalał sobie nieco kawy i usiadł
naprzeciw brunetki.
—
Masz jakąś apteczkę? — zapytała.
—
Co? — Zamrugał, jakby wyrwany z transu.
— A-p-t-e-c-z-k-ę — powtórzyła Catherine — Zapomnij, że będziesz siedział tak z
tą dłonią — Wskazała na zakrwawiony bandaż.
James niemrawo się uśmiechnął. Gdyby ktoś inny
odezwał się do niego w ten sposób, zwyczajnie splunąłby mu w twarz albo kazał
spierdalać w podskokach. Teraz jednak grzecznie podniósł się z miejsca i
podreptał po niewielkie, czerwone pudełeczko, w którym znajdowały się niezbędne
przedmioty pierwszej pomocy. Catherine otworzyła się i wykrzywiła usta, widząc,
jak niewiele leży w niej przedmiotów. No nic. Jakoś sobie poradzi.
—
Powiesz mi, co sobie zrobiłeś? — zapytała, ujmując jego pokaleczoną dłoń.
Dotyk jej ciepłej, kojąco miękkiej dłoni wywołał
u Jamesa przyjemny dreszcz. Spojrzał na nią speszony, zastanawiając się, za jak
wielkiego idiotę uzna go, gdy otrzyma odpowiedź.
—
Rozwaliłem lustro — bąknął, spuszczając wzrok.
—
Dlaczego? — kontynuowała wypytywanie, nawet nie komentując tego dziwnego
zachowania.
James zacisnął usta. Miał pewne opory przed mówieniem jej o jego problemach. Zwykle wszystko dusił w sobie, a inni nie drążyli tematu, dając mu święty spokój. Ona z kolei chciała znać prawdę, a co ważniejsze — wziąć jego ciężar również na swoje barki. Dla Hetfielda to było coś nowego, do czego jeszcze się nie przyzwyczaił.
James zacisnął usta. Miał pewne opory przed mówieniem jej o jego problemach. Zwykle wszystko dusił w sobie, a inni nie drążyli tematu, dając mu święty spokój. Ona z kolei chciała znać prawdę, a co ważniejsze — wziąć jego ciężar również na swoje barki. Dla Hetfielda to było coś nowego, do czego jeszcze się nie przyzwyczaił.
Odchrząknął,
próbując zyskać kilka sekund. W końcu jednak wziął głęboki oddech. Catherine
nie odrywała wzroku od jego dłoni, robiąc bardzo staranny opatrunek.
—
Pamiętasz, jak mówiłem ci o tym… Czymś? — zapytał, wskazując na swoją głowę.
Dziewczyna szybko wydedukowała, iż chodzi o jego chorobę i skinęła głową —
Wspomniałem o śmierci mojej matki. Nie powiedziałem ci, że byłem adoptowany… —
urwał. Wziął głęboki oddech, czując, jak palce Catherine przestają opatrywać
jego dłoń, a cała jej uwaga skupia się na nim i jego słowach — Dwa dni temu
przyszła do mnie matka. Biologiczna. Nawet nie wiem, kurwa, w jakim celu. Ale
to… To było takie cholernie trudne — Zamknął oczy. Brunetka wzięła go za rękę,
dodając mu otuchy — Widzieć kogoś, kto zwyczajnie mnie porzucił. Brała
narkotyki i to było dla niej o wiele ważniejsze. Sama to przyznała — dodał z
pogardliwym prychnięciem — Na szczęście był ktoś taki jak Cynthia. Mówiłem ci o niej?
Catherine cały czas ściskała dłoń Jamesa.
Siedząc z nim, trzymając go za rękę i słuchając o jego przeszłości, czuła
wyjątkową więź, jaka ich połączyła. Nie mogła oderwać wzroku od tych hipnotyzująco niebieskich oczu.
—
Nie mówiłeś — powiedziała cicho — Jeśli nie chcesz…
—
Chcę, Cathy — przerwał jej szybko — Myślę, że za długo to w sobie duszę, wiesz?
Gdy zbyt dużo w sobie trzymasz, po prostu to wszystko zaczyna rozsadzać cię od
środka. Kiedy byłem młodszy… Bałem się mówić. W sumie, teraz też się boję —
dorzucił z nikłym, smutnym uśmiechem — Chciałem mówić, ale kiedy za każde słowo
dostawałem w pysk, zwyczajnie przestałem. Mieszkaliśmy w trójkę: ja, ojczym i
mama. Cynthia… Była najcudowniejszą osobą na całym świecie. Wiem, że naprawdę
mnie kochała. Zawsze o mnie dbała i nawet potrafiła sprzeciwić się ojczymowi.
Było to spore wyzwanie, bo Virgil — tak miał na imię — był strasznym
cholerykiem i okropnym facetem. Traktował mnie jak zabawkę to kopania i bicia,
gdy miał zły dzień. A on nie miewał dobrych dni — James wziął głęboki oddech.
Catherine mocniej ścisnęła jego dłoń, niemo przekazując mu słowa „Jestem
tutaj”. To mu wystarczyło.
—
Jeśli to dla ciebie trudne… — zaczęła.
—
Mam dość trzymania tego w sobie — powiedział James, kręcąc głową.
Zbliżała się wczesna,
piątkowa noc. Padało. Był to jeden z tych wieczorów, kiedy człowiek ma ochotę
tylko zagrzebać się w kołdrze i spod niej nie wychodzić. Na dworze panował
chłód. Gdzieś, kilka domów dalej, szczekał pies, mącąc niemal idealną ciszę
dookoła.
James wziął się dzielnie za odrabianie lekcji z angielskiego.
Oczywiście, mógł to zrobić w sobotę lub niedzielę, lecz dzięki zrobieniu
wszystkich zadań w piątek, miał cały weekend na granie w piłkę z kolegami. Wziął
długopis w dłoń i wyjął książkę oraz zeszyt. Prowadził go niestarannie — miał
pozaginane rogi, a same notatki wyglądały jak pisane na kolanie podczas bardzo
niewygodnej jazdy bolidem F1. James nie przykładał się zbytnio do nauki.
Zdecydowanie wolał siedzieć w pokoju i słuchać swoich ulubionych zespołów,
takich jak Black Sabbath, Deep Purple czy Blue Öyster Cult. Uważał to za o
wiele przyjemniejsze zajęcie. Bardzo lubił też grać na gitarze oraz pianinie,
na którego lekcje chodził raz w tygodniu do bardzo sympatycznej pani, zawsze
dającej mu ciasteczka. Ojczym uważał muzykę za głupotę, więc James dostawał
od niego lanie za każdym razem, gdy kupował sobie nową płytę. Mama wtedy płakała. Zawsze płakała,
kiedy ojczym go bił.
— Odrobiłeś lekcje? — zapytała kobieta, wchodząc do
pokoju.
Postawiła kubek świeżej,
gorącej herbaty na blacie biurka i spojrzała do zeszytu syna. Postanowiła nie
komentować wyglądu notatnika.
— Właśnie odrabiam — powiedział James.
Mama skinęła głową i zmierzchwiła
jasne włosy chłopca. Jej uśmiech jak zwykle wywołał u niego taką samą reakcję.
Mimowolnie rozciągnął wargi od ucha do ucha, biorąc kubek herbaty w niewielkie,
dziecięce dłonie. Upił łyk ciepłego płynu, po czym wrócił do odrabiania lekcji.
Za oknem panowała już ciemność. Ojczyma jeszcze nie
było i chłopiec miał nadzieję, że nie wróci na noc. Mama znowu będzie płakać.
Zawsze płacze, gdy ON jest w domu. Kiedy go nie ma, gdy jedzie gdzieś w trasę,
w domu panuje przyjemny spokój. Mama się uśmiecha. Kiedy obok jest ojczym,
przestaje. James nie wiedział dokładnie, dlaczego. Wiedział tylko, że to
właśnie tamten mężczyzna to powoduje.
Na podwórzu rozległ się warkot silnika. James od razu
spochmurniał. Naprawdę miał nadzieję, że ojczym jednak się nie pojawi. Gdy
rozległo się trzaśnięcie drzwi, chłopczyk udał, że tego nie słyszy. Nie chciał
schodzić na dół i się z nim witać. Mama znowu będzie płakać.
— James? — rozległo się wołanie — Nie przywitasz się
z ojcem?
Chłopczyk rzucił pod
nosem przekleństwo. Nauczył się go przez przypadek, kiedy usłyszał, jak mama
rozmawia z kimś przez telefon. Nie do końca rozumiał jego znaczenie, ale
wiedział, iż było to słowo bardzo brzydkie i kobieta zawsze mówiła je
półgłosem, jakby nie można go było wypowiedzieć głośniej.
— Idę — burknął z niezadowoleniem.
Zszedł po schodach na
dół. Ociągał się niemiłosiernie, najdłużej jak mógł odwlekając przywitanie z
ojczymem. Nigdy nie pałał do niego sympatią, z resztą chyba z wzajemnością. W
końcu jednak musiał stanąć z nim twarzą w twarz.
— No chodź tu — powiedział ojczym ze
zniecierpliwieniem.
James wyciągnął dłoń i
uścisnął mężczyźnie dłoń. Na cieplejsze stosunki oboje nie mieli co liczyć.
— Jak już tu jesteś — zaczął ojczym z dziwnym,
niepokojącym uśmiechem na twarzy — Dowiesz się, co zrobiła twoja kochana mamusia
— powiedział, a ostatnie słowo aż ociekało sarkazmem.
James zmarszczył czoło.
Kobieta spojrzała na męża z zaskoczeniem.
— O co chodzi? — zapytała niepewnie.
— Miło się pieprzyło z jakimś innym facetem, hm?! —
warknął, w jednej sekundzie zmieniając ton swojego głosu z łagodnego na
przesiąknięty złością i nienawiścią.
Kobieta aż cofnęła się i
robiła to dopóki jej plecy nie oparły się o zimną ścianę. James wodził wzrokiem
od jednego rodzica do drugiego, nic nie rozumiejąc z tej sytuacji. Czego jego
mama tak się bała?
— O-O czym ty m-mówisz?! — wydusiła.
— Nie rób ze mnie idioty! — wrzasnął ojczym. James aż
się skulił. Przyzwyczajony był do tego, że to na niego krzyczano w tym domu —
Wiem, że się puściłaś, ty kurwo!
— Przecież ja nigdy…
— Jeszcze bezczelnie kłamiesz, głupia suko! —
krzyczał, podchodząc coraz bliżej — Od początku wiedziałem, że jesteś
popieprzona, ale nie myślałem…
— Przestań! — podniosła głos.
James wytrzeszczył oczy.
Nigdy nie słyszał, by jego mama krzyczała. Ojczym też nie, więc to tylko
spotęgowało jego złość.
— Jakim prawem drzesz ryja, szmato?! — wysyczał, zbliżając
się do kobiety tak, że przycisnął ją do ściany — Wszystko wiem!
— Nic nie wiesz — powiedziała, tym razem ciszej —
Nigdy w życiu nie spałam z nikim innym.
— Łżesz! — wrzasnął, po czym z całej siły uderzył ją
w twarz.
Kobieta złapała się za
policzek, a w jej oczach zalśniły łzy. Niepierwszy raz doświadczała przemocy.
Teraz jednak patrzył na to jej mały synek, który z wilgotnymi oczami obserwował
całe zajście.
— James… — wyszeptała.
— Niech patrzy! — wrzasnął ojczym, po czym uderzył ją
jeszcze raz, tak mocno, że upadła na kolana — Zobacz, jak kończą niewierne
suki!
— Virgil, błagam…
— Zamknij mordę, szmato!
— Nic nie zrobiłam…
Następne uderzenie
rzuciło kobietę na podłogę.
— Mamusiu! — pisnął James i doskoczył do leżącej na
ziemi mamy.
Próbował ją objąć, lecz
mocne kopnięcie wzmacnianym stalą butem odrzuciło go na prawie pół metra. Chłopiec
złapał się za brzuch, próbując złapać oddech.
— V-Virgil, ja…
— Następnym razem mnie nie zdradzisz — syknął jej do
ucha — Wiesz dlaczego? Bo drugiego razu nie będzie.
Mówiąc to, chwycił
kobietę za gardło i mocno zacisnął na nim palce. Jego oczy płonęły dzikim,
szaleńczym ogniem, rządzą mordu i śmierci. James obserwował to z przerażeniem,
a jego słone łzy kapały na zimną podłogę.
Wrzask.
Okropny wrzask wypełnił cały dom. Przerażający,
przeszywający serce wrzask.
— B-Bądź dobrym chłopcem — wycharczała kobieta ostatkiem
sił, patrząc na swojego syna.
Potem była już tylko cisza.
James zanosił się łzami, wtulony w ciemne włosy
Catherine. Gładziła go po głowie, dłoniach, plecach, ramionach, próbując dać mu
do zrozumienia, że wspiera go w tym trudnym dla niego momencie.
—
S-Szukał pretekstu — bąknął, cały czas mocząc gorącymi łzami jej szyję — Szukał
pierdolonego pretekstu. C-Chciał, żeby cierpiała. Chciał, żeby u-umarła —
Nieznacznie się odsunął — Nie było żadnej z-zdrady. Całymi dniami siedziała w
domu. Potrzebował głupiej wymówki. P-Powodu, dla którego t-to zrobił. O-Ona
n-nigdy by nie… — Głos mu się załamał. Catherine mocno przytuliła go do piersi,
pomagając dość do siebie.
Wziął głęboki, urywany oddech. Ponowne
przeżywanie śmierci najukochańszej osoby w całym życiu bolało go
niemiłosiernie. Ciągle miał przed oczami jej pełne przerażenia oczy, załzawione
i błagające o pomoc.
A
on nie mógł zrobić nic.
—
P-Powiedziała, że mam być dobrym chłopcem — wyszeptał James — Tak bardzo ją zawiodłem.
Catherine delikatnie złapała go za podbródek i
uniosła mu głowę tak, by spojrzał jej w oczy. Przesunęła dłonią po jego
policzku.
—
Nikogo nie zawiodłeś — powiedziała — Jesteś dobry, James. Zagubiony, ale bez
wątpienia dobry.
Wpatrywał się w jej oczy, szukając choćby
najdrobniejszej oznaki kłamstwa. Jednak spojrzenie dziewczyny mówiło wszystko —
jej słowa były szczere. Dłoń na jego policzku przyprawiała go o dreszcze. Położył
ręce na jej biodrach, nie mogąc opanować chęci trzymania dziewczyny jeszcze bliżej
siebie. Całym sobą chłonął dotyk jej ciepłej, delikatnej skóry. Pragnął jej
bliskości jak niczego innego. Wiedziała to. Czuła to. W jakiś sposób
odczytywała jego emocje — tak niezrozumiałe dla innych i tak przejrzyste tylko
dla niej. Dlatego gdy pochylił się, by złączyć ich wargi, nie protestowała.
Jego
usta były tak zaskakująco miękkie i kojące. Smakowali brakiem szczęścia i żalem.
Cierpieniem przeżywanym całe życie. Niewypowiedzianymi słowami i chwilami, które
wcale ich nie potrzebowały. Słonymi łzami płynącymi z ich oczu. W tym momencie, w ciągu kilku sekund stali się
jednością. Byli jak niepełny organizm, który dopiero teraz otrzymał szansę
stania się kompletnym. A gdy to nastąpiło, nic nie było w stanie stanąć mu na
drodze.
❦❦❦
Vic Broome skulił się,
jeszcze raz sprawdzając, czy karteczka aby na pewno tkwi w małej przegródce
jego bluzy. To było takie proste.
Są pewne granice
zaufania. Nikt nie wiedział tego lepiej niż Broome.
Vic skulił się, próbując
całkowicie stopić się z murkiem, za którym się chował. Wiedział, że nie jest to
możliwe. Sztuczek widzianych na filmach raczej nie da się powtórzyć, a mimo to
on próbował. Przestań pajacować i się skup, debilu, zbeształ się w
myślach. Wsunął dłonie do kieszeni zbyt luźnej bluzy — ukrywającej kamizelkę
kuloodporną — i czekał. Nerwowo przestępował z nogi na nogę. Było mu zimno,
choć temperatura wynosiła ponad trzydzieści stopni Celsjusza.
Vic zacisnął palce na
pistolecie. Był to Jericho 941. Dobry model. Naładowany po brzegi, przeładowany
i gotowy. Tylko na co? Broome rozejrzał się nerwowo. Panująca dookoła cisza
zdawała się go przytłaczać. Zdecydowanie wolał gwar popołudniowej ulicy. Miał
wtedy pewność, że nie jest zupełnie sam w ciemnościach.
Co chwila zabezpieczał i
odbezpieczał broń. Cichutkie klikanie przerywało ciszę i pozwalało mu czuć się
troszeczkę lepiej. Klik. Zabezpieczony. Klik. Odbezpieczony. Klik. Zabezpieczony. Kiedy zaczęły go od tego boleć palce, wsunął pistolet to
wielkiej kieszeni bluzy i poczekał, aż dłoń odpocznie. Następnie znowu zaczął
bezmyślnie klikać. Chciał zapalić, ale bał się, że dym zdradzi jego obecność
przedwcześnie.
Bzdura! Oni wiedzą, że
on tu jest. Nie muszą go nawet widzieć. Oni i tak wiedzą.
Wreszcie się pojawił.
Czarny Bentley. Tak, jak mu powiedziano. Vic poczekał, aż luksusowy samochód
zaparkuje. Ze środka wysiadł jeden z Jego ludzi. Stanął w świetle
latarni. Broome mógł go teraz zobaczyć. Ubrany był w skórzaną kurtkę, czarny
podkoszulek oraz ciemne dżinsy z szerokimi nogawkami, spod których wysuwały się
czubki wojskowych butów. Choć był środek nocy, mężczyzna nosił okulary
przeciwsłoneczne. Po obu stronach jego bioder do paska przymocowane tkwiły
kabury z bronią.
Vic wsunął dłoń do
obszernej kieszeni jego za dużej bluzy i dotknął swojego Jericho. Nie poczuł
się dzięki temu ani trochę lepiej. Dwa pistolety na jeden? Podejrzewał też, że
w Bentleyu siedzi jeszcze kilka innych osób gotowych zastrzelić go bez
mrugnięcia okiem.
Broome nie widział oczu
mężczyzny w skórzanej kurtce, ale wiedział, że go wypatruje. Schowany w cieniu
przełknął ślinę i jeszcze raz dotknął swojego pistoletu, próbując dodać sobie
tym otuchy. Wziął głęboki oddech i wyszedł z ukrycia na ulicę. Był całkowicie
odsłonięty.
Ludzie w Bentleyu nie
mieli jednak interesu w zabiciu go. Bardziej przyda im się żywy.
Mężczyzna w okularach
przywitał się z nim skinięciem głową. Był jednym z ludzi C.
„C.”. Vic tylko tyle o nim wiedział. Nazywał
się po prostu C. i Broome nie miał pojęcia, czy był to skrót od imienia, czy
nazwiska. A może to wcale nie był skrót? W tej chwili jednak mało go to obchodziło.
Vic zauważył, że
mężczyzna w okularach ma na prawym policzku dużą, poszarpaną bliznę. Rany po
cięciu nożem prawie zawsze źle się goją. Ząbkowane ostrze bardzo uszkadza
skórę, przez co ślad był dobrze widoczny nawet w półmroku. Vic szybko zrozumiał,
że stojący przed nim mężczyzna nie ma jednego oka. W myślach zaczął nazywać go
Blizną.
— Witaj, Vic — przywitał
się mężczyzna w skórze. Broome przełknął ślinę. Jak ma odpowiedzieć? Na
szczęście nie musiał — Nazywam się Williams. Mam nadzieję, że masz to, co
miałeś przynieść?
Vic nerwowo skinął głową i zaczął przeszukiwać
kieszenie. Spanikował. Gdzie to, do cholery, jest?! Może wypadło mu, jak chował
się za murkiem? Scenariusz był aż za bardzo prawdopodobny. Nagle jednak jego
palce natrafiły na pomięty kawałek papieru. Broome ciężko odetchnął i podał
Williamsowi świstek. Blizna wziął go w palce.
— Jak psu z gardła — skomentował stan kartki.
— Jak psu z gardła — skomentował stan kartki.
Vic odchrząknął.
— Taką już ją...
— Nieważne — Williams
uniósł dłoń i Broome natychmiast zamilkł. Blizna pochylił się do okna Bentleya.
Szyba opuściła się i ktoś podał mu dużą kopertę z jasnobrązowego papieru.
Nikt nie miał wątpliwości, co jest w środku — Masz — powiedział do Broome’a,
podając mu zawiniątko — Co do grosza, tak, jak się umawialiśmy.
Vic dyskretnie przeliczył. Wszystko się
zgadzało. Wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni bluzy i skinął Bliźnie głową.
Bez pożegnania Vic ruszył w swoją stronę, a Williams wsiadł do Bentleya.
C. niedbałym ruchem
sięgnął po niewielką karteczkę. Przyjrzał jej się z niesmakiem, jakby podzielał
zdanie Blizny o jej niezbyt schludnym wyglądzie. Rozłożył ją i mimowolnie
rozciągnął usta w złowieszczym uśmiechu.
— Idealnie — Pokiwał z zadowoleniem głową — Teraz mamy o wiele lepszą broń niż oni.
— Idealnie — Pokiwał z zadowoleniem głową — Teraz mamy o wiele lepszą broń niż oni.
* * *
Wpędziłam się pisaniem tego rozdziału w depresję. Naprawdę.
Wpędziłam się pisaniem tego rozdziału w depresję. Naprawdę.
Jednak moim celem nie było stworzenie tutaj momentu "A TERAZ BĘDZIESZ, KURWA, PŁAKAŁ!". Motyw takiej śmierci matki głównego bohatera chodził za mną od bardzo, bardzo dawna i w końcu udało mi się zebrać to do kupy. No i... Mamy pocałunek! Wyszło? :/
Ach, i coś się porobiło z akapitami :c Jeśli będą za długie, za krótkie, przesunięte itp, to nie zwracajcie uwagi.
Aha, i teraz chyba wróci regularność w dodawaniu rozdziałów. Wreszcie, po trzech miesiącach, mój laptop został naprawiony, więc komfort pisania wrócił na poprzedni poziom. To dodatkowo motywuje do pracy!
Aha, i teraz chyba wróci regularność w dodawaniu rozdziałów. Wreszcie, po trzech miesiącach, mój laptop został naprawiony, więc komfort pisania wrócił na poprzedni poziom. To dodatkowo motywuje do pracy!
No dobrze, to chyba tyle.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Pozdrawiam cieplutko :*
TOTALNIE KOCHAM TEN ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńA Ty wiesz czemu :D
Niebawem skomentuję ;) Nie rozumiem tylko jednego... o jakiej śmierci Ty mówisz w notce pod rozdziałem? xD
Owszem, wiem :D
UsuńOsz w dupę xD Zapomniałam dopisać "matki", dzięki :D
Oki, wróciłam i mam zamiar napisać coś więcej ;D
UsuńNajchętniej od razu przeszłabym do mojego ulubionego fragmentu, ale idźmy po kolei.
Byłam przekonana, że ten „świeżak” wcale nie pojawił się w warsztacie przez przypadek. Od samego początku zwrócił moją uwagę i byłam zaskoczona, że Bobby i Cam ufają mu do tego stopnia, by przy nim rozmawiać. Ja rozumiem, że wspólny klub, wspólne sprawy, ale… chyba powinni lepiej sprawdzać ludzi, których przyjmują do swojej grupy. Nie miałam wątpliwości, że tą karteczkę zajumał właśnie on i ciekawa jestem, czy Bobby też się tego domyśli.
„Spierdoliło się na amen” – uwielbiam, ahahaha :D
A jeśli chodzi o prezesa, to kompletnie nie podoba mi się jego zachowanie. Takimi krzykami tylko udowadnia, że totalnie nie radzi sobie z sytuacją i nie potrafi zapanować nad bałaganem, który powstał. I jak jego ludzie mają być spokojni, opanowani, gotowi do ewentualnej walki, skoro przywódca się nie potrafi wziąć w garść? Myślę, że ktoś powinien go zastąpić w tej funkcji, bo inaczej ta grupa długo nie pociągnie xD
I teraz moja ulubiona część!! :D Pytałaś, jak wyszła scena pocałunku. Rany, jak dla mnie totalna bomba! Tym bardziej, że nie spodziewałam się, że do niego dojdzie. I to była niesamowita niespodzianka! :D Rób mi takie częściej, haha ;D Podobało mi się to, że James zaczął pękać i mówić o tym, co w nim siedzi. W ogóle mam wrażenie, że on zawsze przy Cat był jakiś inny. Nie krył swoich emocji, nie bał się mówić, nawet jeśli sprawiało mu to małą trudność. Ona go otworzyła na świat. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Mogą sobie mówić i myśleć co chcą, ja wiem, że ich do siebie ciągnie i tyle :D Niby do tej pory zachowywali się tylko jak kumple, pomagali sobie, rozmawiali i spędzali razem czas, ale nic poza tym, ale ja wiem, że siedzi w nich coś głębiej. Catherina nawet go nie okrzyczała za to, jak potraktował jej chłopaka! Spędza z Jamesem o wiele więcej czasu niż ze Stonem, chce go wspierać, być przy nim… Myślę, że oni musieli kiedyś wybuchnąć, a to był chyba najlepszy moment na taki pocałunek. Jedyna uwaga jaką mam to to, że za krótko. Ktoś mi kiedyś powiedział, że przerywanie w takich momentach to jak pozwalanie psu wąchać kość, a potem rzucenie mu selera. I Ty mi rzuciłaś teraz taki seler. Bo ja chciałam więcej, dłużej, bardziej szczegółowo, a tu nagle inny fragment… Pocieszam się tylko tym, że może to nie jedyny fragment z ich udziałem… Mam nadzieję, że niebawem pojawi się kolejna część, bo jestem mega ciekawa, jak ich relacja będzie teraz wyglądać. Dojdzie do czegoś więcej? Będą się unikać, żałować? A może wręcz przeciwnie?
Bardzo mi się podobało! Ta śmierć matki Jamesa również. Chociaż brutalna, niesprawiedliwa, to kurde… fajnie mi się to czytało :D I super, że pokazujesz wstawki z jego przeszłości. Dzięki temu lepiej go rozumiem;)
Ściskam! ;*
No cóż, sprawę z karteczką podałam na tacy. Nie ma tu szczególnych teorii spiskowych, ale... No właśnie, nasi bohaterowie wcale tego nie wiedzą!
UsuńJejku, jak się cieszę, że się spodobało! :D Gryzłam paznokcie, zastanawiając się, czy nie "spierdoliłam tego na amen" xD Ale skoro wyszło, to mogę odetchnąć i spać spokojnie!
Mam nadzieję, że kolejny rozdział to będzie właśnie ta kość . Pojawi się... Z pewnością niedługo. Miałam go dodać już jakiś czas temu, ale obecnie strasznie choruję i więcej czasu spędzam u lekarza niż w domu :c Tak sobie myślę, że chyba zamieszkam w przychodni.
Ale dodam 16-stkę, choćbym była i umierająca! :D
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz oraz miłe słowa :*