W klubie zrobiło się, jak zwykle, duszno i gorąco. W nozdrza
kłuł zapach dymu papierosowego pomieszanego z mocną wonią alkoholu. Mimo że
Catherine pracowała tu już kilka lat, ciągle nie mogła przyzwyczaić się do
przesyconego tym smrodem powietrza. Co innego Kirk, który postanowił dotrzymać
jej towarzystwa. Siedział sobie spokojnie, paląc Marlboro i wyraźnie czuł się
jak u siebie w domu. Rivery zastanawiała się, czy aby rockmani nie rodzą się z
wrodzoną odpornością na tego typu zapachy.
— Jak
ty to wytrzymujesz? — zapytała nagle Catherine.
Kirk zmarszczył czarne brwi.
— Niby
co?
— Ten
zapach – zatoczyła dłonią łuk — Jest okropny.
Hammett wzruszył ramionami. Trzeba było przejść się kilka razy do Whisky a Go Go, pomyślał. Woń
unosząca się w Rainbow była niczym w porównaniu ze smrodem w Whisky. Dla nosa
Kirka był to odpoczynek.
—
Bywałem w gorzej śmierdzących miejscach — odparł ze wzruszeniem ramion — To
jest jeszcze nic.
Catherine wzdrygnęła się, nalewając wódkę jednemu z
mężczyzn.
— Nie
chcę w takim razie wiedzieć, gdzie ty, do cholery, łazisz.
Kirk roześmiał się, mocno zaciągając się papierosem. Zmagał
się z nałogiem już odkąd skończył piętnaście lat. Podejrzewał, że z jego płuc
zostały tylko wysuszone na wiór, czarne, pomarszczone torebki, ale, póki co,
wolał się tym nie zamartwiać. Stan tego narządu w przypadku Catherine również
mógł być nienajlepszy. Wdychanie dymu po kilka godzin dziennie potrafiło być
równie groźne co palenie czynne.
— Może
powinnaś kupić sobie maskę gazową — podsunął Kirk — Wiesz, pod ladą stawiałabyś
sobie butlę z tlenem i po kłopocie.
Tym razem śmiechem wybuchła Catherine. Bardzo miło
rozmawiało jej się z Hammettem, bo albo co chwila się śmiała, albo zastanawiała
się nad jakimś zagadnieniem. Choć znali się ledwo kilka godzin, zdążyli się
nieco o sobie dowiedzieć. Okazało się, że Kirk lubi filozofię i jazdę rowerem
górskim, co nieco zaskoczyło jego rozmówczynię. Lubił myśleć sobie „co by było,
gdyby…” i prowadzić dyskusje na przeróżne tematy.
—
Bardzo śmieszne. — rzuciła Rivery, podając Tequilę jakiejś dziewczynie.
Kirk wyszczerzył zęby.
— Wiem.
Catherine pokręciła głową, a uśmiech nie zszedł jej z warg.
Z głośników ryknęło dobrze wszystkim znane „Ride The Lightning”. Kirk poczuł
się dziwnie zadowolony. Widok ludzi lubiących muzykę, którą tworzył, zawsze
napawał go dziwną dumą i wesołością. Ktoś doceniał to, co robił. Ktoś lubił
słuchać jego solówek. To było to.
— Co ty
taki szczęśliwy? — zapytała Catherine.
— No
wiesz, widok tych wszystkich ludzi… Podoba im się ta muzyka.
— Ach,
tak — skinęła głową — Wasze utwory robią tu niemały zamęt — dodała z uśmiechem.
Szatyn był pod wrażeniem postawy Catherine i to głównie
dlatego postanowił zostać z nią dłużej. Zwykle każda dziewczyna, na którą
wpadał, zachwycała się tym, że jest gitarzystą Metalliki, a nie Kirkiem
Hammettem. Chwaliły jego solówki i to, że METALLICA odniosła taki sukces, a
nigdy nie usłyszał, że ma ciekawe zainteresowania, bo nie miał nawet komu o
nich opowiedzieć. Podobał mu się fakt, że przed poznaniem go, Catherine znała
utwory jego zespołu, ale nie wiedziała jak wygląda i jak się nazywa. To pozwoliło
im porozmawiać spokojnie, bez schodzenia na temat Metalliki. W dodatku gdy
dowiedziała się, że jest gitarzystą tego cholernie znanego zespołu, zareagowała
mniej więcej tak: „Och, to świetnie. Jesteś naprawdę dobry w tym, co robisz”. I
to wszystko. Bardzo mu to odpowiadało.
— Mam
nadzieję, ze pozytywny. — odparł Kirk.
—
Różnie bywało.
Catherine miała ochotę zapytać szatyna o Jamesa. Blondyn
zachowywał się w stosunku do niej bardzo dziwnie i nie miała zielonego pojęcia,
o co mogło mu chodzić. Odpychała ją bijąca od niego arogancja i to, że patrzył
na nią z góry. No cóż, dosłownie i w przenośni. Nie. Jednak nie miała zamiaru
pytać o blondyna.
— Jak
idzie nagrywanie? — zboczyła z tematu.
Kirk podzielił się z nią informacją, że weszli już do
studia. Sam nie wiedział dlaczego. Catherine jednak wydawała mu się być osobą,
której mógł powiedzieć wszystko, a ona zachowa to dla siebie.
—
Szczerze? — mruknął, upijając łyk podsuniętego mu whiskey – Źle. Nie zrobiliśmy
najmniejszego postępu, Lars ciągle strzela fochy, James pluje jadem na wszystko
co się rusza, a Jason boi się własnego cienia — westchnął ciężko — Porażka.
Catherine pocieszająco poklepała go po dość drobnym
ramieniu.
—
Przejdzie im.
— Jak
już zespół się rozpadnie. — syknął Kirk.
Pesymizm Hammetta wcale nie wróżył nic dobrego. Z tego, co
Catherine wiedziała, to on zawsze łagodził konflikty i starał się myśleć
pozytywnie. Skoro już po trzech dniach myślał, że nic z tego nie będzie… To
naprawdę nic z tego nie będzie.
— Daj
spokój — próbowała pocieszyć go Catherine — Wszystko jakoś się ułoży, nie?
Kirk parsknął śmiechem pozbawionym wesołości. Rivery uznała
to za wystarczającą odpowiedź. Nie znalazła odpowiednich słów, więc po prostu
zamilkła. Czekała, aż Hammett powie cokolwiek, jednak tak się nie stało;
pogrążył się już we własnych myślach. Postanowiła, że pozwoli mu pozostać w
swoim własnym świecie i po prostu się nie odzywała. Zajęła się podawaniem piwa
dwunastu spragnionym mężczyznom.
❦❦❦
— Gdzie, do cholery, jest Hammett?! — wydarł się prawie na
cały klub James.
Lars odsunął się od Hetfielda na około dwa metry, by nie
paść ofiarą złości frontmana. Już wiele razy dostawał po łbie bez żadnego
konkretnego powodu. Wolał zapobiegać niż leczyć.
— Nie
wiem, stary. — bąknął, będąc już w (chyba)bezpiecznej odległości.
James skrzyżował ręce na piersi, uznając, że Hammett pewnie
wybrał się na dziwki i raczej dzisiaj go nie zobaczą. Wzruszył ramionami.
—
Zbieramy się. — rzucił do Ulricha.
Lars podążył za nim jak wierny piesek. Którym prawdopodobnie
był. Nie podobało mu się to. Nie był w Metallice po to, by grzecznie słuchać
Jamesa. Ale jak ten facet się wściekł… Lepiej było jednak udawać, że jest
wszystko okej. Zwłaszcza poza studiem, gdzie nie było Boba, który mógłby go
pohamować. A teraz nie było także Kirka umiejącego przemówić blondynowi do
rozumu. Lars uznał, że bycie grzecznym będzie dla niego najlepszym
rozwiązaniem.
—
Jasne, zbieramy się. — powtórzył jak echo.
James nacisnął ciężkie drzwi i wyszedł z klubu. Jego myśli
zaprzątało coś zupełnie innego niż pałętający się gdzieś po mieście Hammett.
Nie obchodził go, a przynajmniej nie w tej chwili. Interesowała go ta mała
Rivery – jednocześnie irytująca i czarująca dziewczyna. James nie wiedział, co
o niej myśleć. Budziła w nim złość oraz fascynację. Ciekawy był fakt, że nie
miała pojęcia, kim on jest. W dodatku trzymała ze Slashem, któremu nie dała się
wykorzystać, co było niespotykanym fenomenem. Hetfielda bardzo zaciekawiła ta
drobna osóbka. Nie była typową dziewczyną podobną do tych, które spotykał na co
dzień. James czuł jednak, że Catherine budzi w nim dziwną irytację. Pewna
siebie i stanowcza kobieta była dla niego nowością. Drażnił się z nią, by
sprawdzić, czy naprawdę taka jest, czy tylko nakłada „maskę”.
— Hej,
mówię do ciebie. — wyrwał go z zamyślenia bardzo irytujący, piskliwy głos
Larsa.
James fuknął ze zniecierpliwieniem.
— Czego
chcesz?!
—
Stary, luzuj — Lars aż się cofnął — Pytałem, czy idziemy do studia.
Hetfield wzruszył ramionami.
— Bez
Hammetta?
—
Mógłbyś nagrać w końcu wokal.
—
Mógłbym — mruknął beznamiętnie James — Nie uśmiecha mi się jednak siedzenie w
studiu z Bobem i jeszcze z tobą.
—
Dzięki, stary.
James ponownie wzruszył ramionami i dalej szli już w
milczeniu. Lars chciał kilka razy się odezwać, ale patrzył na podnerewowaną
twarz kumpla i sobie odpuszczał. Zastanowił się, co mogło tak zirytować
Hetfielda. Uznał potem, że nie chce wiedzieć.
James
zdecydował, iż jednak pójdzie do studia. Chciał zaufać Bobowi i nagrać z nim
naprawdę dobry album. Dlatego rozstał się z Larsem pod Whisky a Go Go. Ulrich
ruszył na poszukiwania jakiejś kobiety na jedną noc, a Hetfield poszedł do One
On One, wcześniej telefonując do Rocka.
Bob już
na niego czekał. Był naprawdę zadowolony z faktu, że chociaż James angażuje się
we współpracę i widzi, że Rock naprawdę przyniesie im to, czego chcą i
potrzebują.
— Miło
cię widzieć, James. — uśmiechnął się producent.
— Ciebie
też — mruknął Hetfield — Szkoda, że nie umiem zebrać zespołu do kupy.
Bob popatrzył na niego współczująco. Blondyn całą winą
obarczał siebie i wydawało mu się, że to przez niego zespół nie może się
dogadać.
—
Spokojnie — odparł producent — Mamy czas.
— Taa. —
burknął tylko James.
Bez słowa przeszli do studia C. Kabina wokalna nie była
duża, więc Hetfield poczuł się nieswojo. Nie cierpiał małych, zamkniętych
pomieszczeń, a to właśnie się do nich zaliczało. Zacisnął zęby, wziął głęboki
oddech i starał się nie myśleć o tym, że sufit jest zaledwie pół metra od jego
głowy. Rock usiadł przy pulpicie, a James, już w miarę spokojny, zajął swoje
miejsce. Wcześniej zdjął buty i pozostał w samych skarpetkach, ponieważ było mu
tak o wiele wygodniej.
— Rozśpiewaj
się. — skinął na niego Bob.
Hetfield zaczął standardowo ćwiczyć głos. Potem, razem z
Rockiem, na rozśpiewanie, wykonał utwór Thin Lizzy „Whiskey In The Jar”.
— Okej,
jestem gotowy.
—
Zaczynamy.
James odchrząknął, a producent jako podkład dla wokalisty
puścił pierwszą i, jak na razie, jedyną wersję instrumentalną. Miała wiele
niedociągnięć, ale Hetfield się tym nie przejmował. Chciał chociaż mieć na czym
pracować.
— Say your prayers little one / Don't
forget, my son / To include everyone.
— śpiewał James.
Bob pokiwał głową. Był pod wrażeniem umiejętności wokalnych
Hetfielda. Lubił go słuchać, bo jego głos nadawał się zarówno do spokojnych
ballad, jak i ostrych, typowo thrashowych kawałków. James, jeśli chciał,
potrafił osiągać naprawdę wysokie dźwięki, a jeśli było trzeba – umiał warczeć
basem.
— Podoba
mi się twoja chrypka — przerwał Bob — Ale spróbuj tym razem nie szczekać do
mikrofonu, tylko śpiewać, okej?
— Po
wydaniu tego albumu albo sam się zabiję, albo zrobią to moi fani.
Rock uśmiechnął się i dał mu znak dłonią, że zaczną jeszcze
raz. Hetfield skinął głową, po czym wziął głęboki oddech, by znowu charczeć do
mikrofonu. O dziwo, jego warkot bardzo podobał się fanom. A jednocześnie lubili
to, jak śpiewał delikatnie, na przykład na samym początku „Fade To Black” czy
„Welcome Home (Sanitarium)”.
— Exit light / Enter night / Take my
hand / We’re off to never never land!
— Jest dobrze — powiedział Bob,
znowu przerywając — Ale spróbuj przeciągnąć „e” na początku. Wiesz „Eeeexit
light”. To „enter” również. Będzie lepiej brzmieć.
— Okej.
— skinął głową James.
Pracowali to późna. Nagrali co prawda tylko jedną wersję,
ale w całości satysfakcjonującą, więc Hetfield i Rock byli zadowoleni z efektów
ich pracy. W dodatku frontman Metalliki z zaskoczeniem przyznał sam przed sobą,
że spodobało mu się nagrywanie z Bobem. Dzięki niemu robił coś nowego, czego
wcześniej nie próbował. Rock chciał poprowadzić zespół zupełnie inną ścieżką,
co bardzo ciekawiło i fascynowało Hetfielda. Flemming Rasmussen był dobry. Ale
on siadał i mówił „Róbcie swoje”. Tylko.
—
Wykonałeś kawał dobrej roboty, James. — pochwalił go Bob.
Wokalista zmarszczył czoło. Nikt go raczej nie chwalił. Jego
obowiązkiem było dobrze śpiewać, więc
żadna z osób w studiu nie zawracała sobie tyłka pochwałami.
— Uhm…
Dzięki — wymamrotał — Ty też.
— Miło
to słyszeć.
James poczuł się trochę niezręcznie, więc zaczął rozmowę z
Bobem na temat samego miksowania albumu. Rozmawiali tak chyba z godzinę i
Hetfield z niemałym zaskoczeniem zauważył, że słucha go z niewymuszonym
zainteresowaniem. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, ale uznał to za dobry
znak. Może jak polubi producenta, praca nad krążkiem stanie się przyjemniejsza?
—
Dzięki, Bob. Fajnie się gadało, ale chyba będę już spadać. — powiedział James.
Rock skinął głową.
— W
porządku — odparł – To… Do zobaczenia jutro.
— Mam
nadzieję, że już w pełnym składzie.
Po tych słowach obrócił się i wyszedł ze studia.
James
nie wiedział, co o tym całym „cyrku” myśleć. Zupełnie nie mogą się zgrać, nie
potrafią myśleć jak jeden organizm tak, jak to robią na scenie. Kiedy występują
na żywo, porywają za sobą cały tłum, ich myśli jakimś cudem nagle są razem, oni
wszyscy mają wspólny cel: zadowolić publikę i zrobić wszystko, by na twarzach
pojawiły się uśmiechy. James wiedział, że Bob miał rację – nie potrafią przenieść
energii ze sceny do studia. To był problem.
James
miał dwie godziny piechotą do swojego mieszkania na Hilldale Avenue. Wyciągnął
paczkę czerwonych, po czym zapalił jednego papierosa i mocno się zaciągnął.
Postanowił zrobić sobie mały spacerek, bo nie chciało mu się płacić za
taksówkę. Głowę pochylił nisko, dodatkowo nałożył kaptur i robił wszystko, by
ludzie go nie rozpoznali. Nie miał ochoty na konfrontację z tłumem fanów,
zwłaszcza na środku ulicy. Był zmęczony i chciało mu się spać. W przygnębienie
wprawiał go fakt, że nie sprawdza się w roli frontmana – nie potrafi
zmobilizować zespołu do pracy ani przekonać do Boba. Jesteś beznadziejny, Hetfield, pomyślał. Jasne, dopiero zaczęli
nagrywanie, ale nie zmieniało to faktu, że chociaż trochę powinni pójść do
przodu.
Hetfield
po dwóch godzinach marszu znalazł się obok Whisky a Go Go. Korciło go, żeby
wejść do środka, ale ostatecznie zrezygnował, co było dość niepokojące.
Przecież James nigdy nie odmawiał sobie upicia się w klubie i zabawienia z
kilkoma dziewczynami. Starzejesz się,
człowieku. Westchnął ciężko i wszedł w Hilldale Avenue. Z tej odległości
widział N Clark Street i znajdujące się tam podniszczone bloki mieszkalne.
Lubił patrzeć na ciekawe graffiti na jednym z nich, przedstawiające niebieską
ośmiornicę z jednym przekrwionym okiem na środku czoła i ołówkiem w dłoni,
którym celowała w każdego przechodzącego człowieka. Nie miał pojęcia, czego
naćpał się twórca tego stwora, ale efekt był całkiem niezły i przyciągał uwagę.
Nagle zobaczył znajomą, czarną czuprynę. Kirk szedł w towarzystwie jakiejś
drobnej dziewczyny. James oparł się o ścianę, a mrok ulicy skutecznie go
zamaskował. Osoba obok Hammetta nie wyglądała na dziwkę, a gitarzysta obracał
się głównie wokół nich. Hetfield rozpoznał Catherine Rivery. Miał dziwne
uczucie, którego sam nie był w stanie nazwać – zaintrygowanie pomieszane z
irytacją. Potrząsnął głową, uśmiechając się pod nosem. Nie powinno go to w
ogóle obchodzić. Wyciągnął więc klucze z kieszeni i zniknął w półmroku klatki
schodowej.
* * *
No to mamy czwarty
rozdział.
Nie wiem, co bym tu
mogła napisać, szczerze mówiąc.
Wszystko poszło
troszeczkę do przodu. Troszeczkę, ale jednak.
Zastosowałam długie
myślniki w dialogach. Moim zdaniem tak jest estetyczniej.
Dzisiaj nie mam weny
na napisane ambitnej notatki pod rozdziałem, wybaczcie ;-;
Mam nadzieję, że Wam
się spodobało.
Pozdrawiam cieplutko
:*
No cześć
OdpowiedzUsuń"W nozdrza KUŁ (a nie kłuł) zapach dymu [...]" - rozśmieszyło mnie to, nie mam pojęcia dlaczego xD
"Ktoś lubił słuchać jego solówek." - no to teraz sobie pofilozofuje, bo też miałam fazę na Metallikę (Metallice - jeden i ten sam pies [jestem masakrycznie śpiąca]) i wtedy to było "wow" i w ogóle chce tak grać. Ale po pewnym czasie zauważyłam, że to jest bardzo często, aby nie mówić, że kółko, to samo ;-; A potem odkryłam tryliard innych (starych bądź nowszych) zespołów i zapomniałam już jak gra Kirk xD
No to sobie pogadali. Nie wiem, co mogę tu powiedzieć. Po prostu gadali. Zdziwiło mnie, że nikt z ludzi nie zwrócił na niego uwagi. W sumie tyle jeśli chodzi o to pierwsze.
Ale dlaczego Rivery irytowała Jamesa? ;-; Nie rozumiem tego... a dobra, było tam dalej, ale nadal nie wiem dlaczego. Bo coś za szybko "zaczęła go irytować".
Z tego co pamiętam, to James chyba zaczął "rozgrzewać głos", tak na poważnie, dopiero, gdy któregoś dnia stracił go, podczas nagrywania Metalliki.
Pierwsze zdanie po tych kwiatuszkach czy serduszkach nie ma odstępu, ale to z takich innych rzeczy.
Druga część też tyłka nie urwała. Nagrał wokal. Nie pierwszy nie ostatni. Fajnie, że mu się udało.
Dłuższe myślniki nic dla mnie tu nie zmieniły. I tak i tak jest dobrze. Mnie tam wszystko jedno.
No to pa. Idę dalej.
Matko, napisałam „kłuł”? No nic, zaraz się poprawi, dzięki :)
UsuńCóż, u mnie to jest nie tyle „faza” na Metallikę… Jest to po prostu mój ulubiony zespół. Jak ktoś chce, może nazwać mnie pozerem, bo słucham popularnego zespołu, whatever. W każdym razie ja bardzo lubię jego solówki i wcale nie uważam, że to jest to samo, a wręcz przeciwnie. Fakt, część z nich jest do siebie podobna, ale absolutnie nie taka sama. Ale to trzeba się po prostu wsłuchać.
Wiesz, Rainbow jest miejscem, do którego bardzo często przychodzą takie czy inne gwiazdy. Przestało to już na ludziach robić wrażenie.
Znasz to uczucie, kiedy jakaś osoba po prostu Cię irytuje? xD Nie z jakiegoś bardzo konkretnego powodu. Ja tak czasem mam i to jest tak, że patrzysz na tą osobę i myślisz sobie, że po prostu wkurza Cię… Sama osoba, jaką ona jest. Nie wiem, jak to wyjaśnić :/
No, trochę przed nagrywaniem trzeba się jednak porozgrzewać, nie można robić czegoś w stylu „Jak stał, tak poszedł i nagrał”. To płyta, trzeba troszkę się przyłożyć.
Wiem, że tyłka to wszystko nie urywa. Jednak żeby coś się zaczęło dziać, nasi bohaterowie muszą się nieco poznać, nie? A takie rozmawianie sobie jest całkiem ważne, moim skromnym zdaniem. Oczywiście nie jest to jakaś spektakularna wymiana zdań i faktycznie trochę nudzi, ale jest to po prostu potrzebne. Cierpliwości ;)
Cóż, z długimi myślnikami po prostu lepiej mi się pisze.
No to do kolejnego.
Pozdrawiam cieplutko :*
Kirk u mnie plusuje. Odprowadził damę do samego miejsca pracy, a teraz nawet z nią został? To się naprawdę podziwia. Nie wiem czemu, ale jak tak pomyślałam o tych fajkach, to stwierdziłam, że nie potrafię chyba skojarzyć jakiejkolwiek gwiazdy rocka, która nie byłaby od nich uzależniona. Może z tym się trzeba urodzić?
OdpowiedzUsuńTe rozmowy filozoficzne przy barze mogą prowadzić, albo do pięknego romansu, albo do bardzo pięknej przyjaźni. Ciekawa jestem, jak to będzie.
Jeny, James to powinien chyba pójść na jakieś zajęcia z zarządzania gniewem. No bez jaj, takie zachowanie to nie jest normalna rzecz.
No i mówiłam, że w końcu przełamią się lody z Bobem? To tak musiało być. James nie jest głupi i dobrze, że dał sobą pokierować. Chociaż nigdy nie powinno się komuś pozwalać na przejęcie sterów tak całkiem. Niemniej jednak, dobrze, że nie zawsze jest takim upartym osłem.
I co jeszcze, fajnie, że nie od razu jego znajomość z Rivery się rozwija w zawrotnym tempie. To dużo ciekawsze.
candlestick z
Crown's Jewel.
Buzzing Blood
Kirk to urodzony dżentelmen. I pieprzony filozof. Powiem, tak jako ciekawostkę, że Hammett naprawdę również interesuje się filozofią.
UsuńKażdy rockman rodzi się z czerwonym Marlboro w ustach. Potwierdzone info.
Ha!, a tu Ci nic nie powiem :p Sama zobaczysz, to z tego będzie :3
Stworzyłam tutaj Jamesa jako choleryka i cały czas się tego trzymam. Bardzo łatwo go wyprowadzić z równowagi, więc wybuchy gniewu to rzecz normalna… Niestety.
Oj, nie, nie zamierzają mu całkowicie oddać steru, ale masz rację – Hetfield głupi nie jest. Szybko skojarzył, że Bob pomoże im wydać album, którego nikt nigdy nie pominie w historii rocka i metalu.
Nie lubię pędzić z akcją na łeb na szyję, to nie w moim stylu. Dobrze jednak, że to Ci się podoba :)
Dziękuję za komentarz i cieplutko pozdrawiam :*
Coraz bardziej podoba mi się postać Kirka. O takich ludziach aż milo się czyta. Sprawia wrażenie naprawdę fajnego faceta, któremu sława i sukces nie uderzyły do głowy. A przynajmniej na razie tak mi się wydaje ;D Rozmawiając z Catheriną nie robił żadnych seksualnych aluzji, nie myślał od razu o tym, że chciałby ją przelecieć i to sprawiło, że naprawdę miło czytało mi się fragment z nimi. Powiem więcej, mam nadzieję, że ta znajomość się jakoś rozwinie. Chociaż mam podejrzenia, że to James –niestety – zagości niedługo w życiu Catheriny na dłużej. Takie przeczucie xD
OdpowiedzUsuńJak już jesteśmy przy Jamesie, w dalszym ciągu nie zdobył mojej sympatii. Sprawia wrażenie takiego rozkapryszonego gbura, który zawsze musi mieć we wszystkim ostatnie zdanie. Drze się na kolegów, stroi jakieś fochy, a potem się dziwi, że nie umie zebrać zespołu do kupy. Aczkolwiek podobało mi się to, że wreszcie zaczął dogadywać się z Benem. Mam nadzieję (pewnie głupią), że ta postać zacznie się powoli zmieniać na lepsze. Miałam wrażenie, że powoli tak się dzieje, ale może to było tylko wrażenie?
„Osoba obok Hammetta nie wyglądała na dziwkę, a gitarzysta obracał się głównie wokół nich” – nieeeeeee!! A więc Kirk też? :<<<
Czyżby James był zazdrosny o Cat? No proszę;D Robi się naprawdę ciekawie ;D
Na razie to tyle ode mnie. Niebawem wpadnę na kolejne rozdziały i na pewno zrobię to z przyjemnością;)
Pozdrawiam serdecznie! ;*
Czyli zabieg mi się udał, bo zamierzałam stworzyć Kirka jako osobę wzbudzającą sympatię. I po wypowiedziach Twoich oraz innych komentujących wnioskuję, że mi się to udało, z czego bardzo się cieszę :3
UsuńCzy masz dobre przeczucie? Zobaczymy! Żadnych spojlerów xD
Mała uwaga — to jest Bob, a nie Ben :D
I tak, James z początku jest gościem tego typu. Nie miał wcale wzbudzać pozytywnych uczuć u czytelnika. To taka osoba jak w starych westernach — wchodzi do baru i każdy od razu milknie i patrzy na niego z niepokojem. Czyli innymi słowy nic dobrego :p
Bardzo mi miło słyszeć takie słowa :3
Pozdrawiam cieplutko i do zobaczenia...
Albo do skomentowania.
Czy jak to się tam mówi :*
Myślałam o Bobie, a napisałam Ben ;D
Usuń