poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 10




Życie w Los Angeles toczyło się powoli. Mimo to jego mieszkańcy absolutnie nie mogli narzekać na nudę. Chyba najważniejszą rzeczą było to, że Metallica kupiła sobie psa, ulegając namowom Larsa. Dzięki temu po ich całym studiu nagrań biegał wesoło mały owczarek niemiecki. Gdy tylko nowy „członek zespołu” zawitał w ich progach, pojawiły się spory, jak owy osobnik ma mieć na imię. Kirk chciał nazwać go Barry, Lars stawiał na bardzo pochlebnego Skurwysyna, a Jason chciał, by ich pupil nazywał się… Jason. Ostatecznie jednak wszyscy przystali na propozycję Jamesa i dali mu na imię Pchlarz. Oczywiście to było pieszczotliwe określenie – Hetfield bowiem uwielbiał wszystko, co szczekało, miało cztery łapy i było puchate, a jego nazwa zaczyna się na „p” i kończy na „ies”. Zwykł jednak właśnie w ten sposób mówić na włochatych pupili.
                Kolejną drobną zmianą było to, że Catherine coraz częściej gościła w studiu nagraniowym Metalliki. Uwielbiali ją wszyscy – Kirk, Jason, Lars, a nawet Bob. Producent lubił siadać z nią za pulpitem i prowadzić długie rozmowy lub dyskusje, podczas gdy zespół się rozgrzewał albo komponował. James zachowywał typowy dla siebie dystans, ale nie był on już taki chłodny. Hetfield rozmawiał z dziewczyną ze swobodą, której brakowało mu wcześniej, a nawet czasem uśmiechał się do niej łagodnie i naturalnie, co było tak rzadkim zjawiskiem, że wszyscy obecni w studiu marszczyli brwi, zastanawiając się, co musi mieć w sobie Catherine, żeby to u niego wywołać.
                Metallica kończyła już „Holier Than Thou”. Chcieli zrobić jeszcze dwa nagrania, by dopiąć wszystko na ostatni guzik i móc zabrać się za kolejny utwór, który „wyczarował” James. Do dopracowania pozostały już jedynie drobne szczegóły, które mogłyby wydawać się nieistotne, jednak dla takich perfekcjonistów jak James i Lars wszystko miało znaczenie. Ulrich wsłuchiwał się w ścieżki perkusji, po czym nagrywał całość od nowa, gdy nie spodobało mu się brzmienie werbla przy jednym uderzeniu. Czasem jego koledzy stracili do niego cierpliwość, ale jednocześnie podziwiali za wytrwałość i dążenie do perfekcji.
Catherine obserwowała, jak James podchodzi do kolejnego nagrania. Stał w kabinie w skarpetkach, bo było mu tak o wiele wygodniej i czuł się swobodniej niż w butach. Uniósł kciuk na znak, że jest gotowy. Siedzący po drugiej stronie Bob skinął głową i dał mu znak, że może zaczynać.
                No more / The crap rolls out your mouth aga… — głos zaciął mu się przy wyśpiewywaniu słowa „again”.
Bob zmarszczył czoło. Nie tego się spodziewał. Kirk zaklął pod nosem. Jeszcze tego brakowało, by akurat teraz, kiedy zaczęli się dogadywać, a nagrania ruszyły pełną parą, James stracił głos. Blondyn złapał się za gardło i pokręcił głową, na znak, że wcale nie stało się  to, co myślą wszyscy w studiu. Odchrząknął, zakaszlał kilka razy i na próbę zaśpiewał kilka wersów „Paranoid”.
                — Przepraszam — bąknął — Jeszcze raz.
Bob popatrzył na niego niepewnie. Hetfield ostatnio nie był zbyt łaskawy dla swoich strun głosowych – wchodził do studia pierwszy i wychodził ostatni. Nie oszczędzał gardła i producent bał się, że teraz może za to zapłacić.
                — Zrób sobie przerwę. — powiedział.
                — Ale nic mi…
                — Cicho — burknął Rock — Chociaż raz mnie posłuchaj.
James westchnął ciężko i wyszedł z kabiny. Czuł ogromne poczucie winy. Opóźnił nagrywanie. Mieli dobry czas i szło im naprawdę świetnie, ale on i tak miał wrażenie, że zawiódł. W skarpetkach podreptał do niewielkiej kuchni, by zrobić sobie kolejną kawę, a Pchlarz wesoło pobiegł za nim. Wlał wodę do czajnika i włączył urządzenie, by „magicznie” zamieniło chłodny płyn we wrzątek. Blondyn oparł się o szafkę. Poczuł, że uwiera do jego pistolet, ukryty za paskiem z tyłu spodni. Za każdym razem, gdy patrzył na swojego SIG – Sauera, przypominała mu się Catherine i ich lekcja strzelania w lesie. Ich stosunki bardzo się ociepliły. Przestał grać „groźnego Hetfielda” i coraz częściej ustępował miejsca temu, kim naprawdę był. A był tylko zwykłym chłopakiem, jak każdy pragnącym zrozumienia i odrobiny ciepła.
                — Wszystko w porządku? — usłyszał delikatny głos po swojej prawej.
Zamrugał, wyrwany z zamyślenia, i pokiwał głową.
                — Taak, jasne — odparł — Czemu pytasz?
Catherine oparła się lewą dłonią o blat. James sięgnął po czajnik z gorącą wodą i zaproponował dziewczynie kawę. Odmówiła, dlatego zaparzył tylko jeden kubek. Jedną dłonią objął naczynie, a drugą podrapał siedzącego obok jego nogi Pchlarza.
                — Nie wyglądałeś tak, jakby wszystko było w porządku. — powiedziała.
Jak ona to robi, że czyta w ludziach jak w otwartej księdze?, zastanowił się James. Catherine potrafiła bez problemu odczytać jego emocje na podstawie najdrobniejszej mimiki twarzy.
                — Nic mi nie jest, mała — mruknął, unosząc kubek do ust — Po prostu trochę niewygodnie czuję się z faktem, że opóźniam nagrywanie.
Catherine pokiwała głową.
                — Masz poczucie winy. — nie było to pytanie, lecz stwierdzenie.
Blondyn zmarszczył czoło. Naprawdę umiała w nim czytać. Choć był w ubraniu, w jej obecności czuł się nagi. Widziała wszystko, co skrywał wewnątrz siebie, mimo że przez tyle lat udawało mu się to skutecznie maskować.
                — Chyba tak.
                — „Chyba”? — mruknęła takim tonem, jakim on do niej mówił na lekcji strzelania.
Jego twarz rozświetlił jeden z tych rzadkich, łagodnych uśmiechów, którymi ostatnimi czasy ją obdarzał. Dziewczyna odpowiedziała dokładnie tak, jak on. Naprawdę brzmiał aż tak surowo?
                — Daj spokój — rzucił, upijając łyk kawy. Pchlarz zaczął ocierać się o jego nogę, drapać pazurkami o podłogę i patrzeć na niego z wyczekiwaniem — Chcesz na spacer, mały?
Pies, słysząc ukochane słowo „spacer”, zwiększył tempo merdania ogonem do takiego, że chyba byłby w stanie odlecieć, posługując się nim jak małym śmigiełkiem. James uśmiechnął się i poczochrał pupila po łbie. Odstawił kubek na szafkę, by wziąć w dłoń smycz. Przypiął ją do obroży owczarka, po czym spojrzał pytająco na Catherine.
                — Pójdziesz ze mną? — zapytał niepewnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, bo „obrazek” przed nią był niezwykle uroczy. Dobrze zbudowany, groźnie wyglądający, wysoki mężczyzna z małym, wesołym, puchatym szczeniakiem. Nie mogła sobie odmówić.
                — Jasne.
Wyszli na kalifornijskie słońce. Pogoda była w sam raz – nie za chłodno, nie za gorąco. Niestety Pchlarz i tak się męczył. Wywalił różowy jęzor, ciężko dysząc – temperatura w Los Angeles niezbyt sprzyjała takim włochatym psom, jak on. James wypatrzył niewielki trawniczek ukryty w cieniu. Poszli właśnie w tym kierunku. Promienie nie padały na trawę, gdyż uniemożliwiał im to wysoki blok. Pchlarzowi od razu zrobiło im się chłodniej. Blondyn spuścił psa ze smyczy, żeby nadpobudliwy szczeniak nie męczył się na niezbyt długim kawałku skórzanego paska. Hetfield położył się na trawie, przymykając oczy. Lubił takie chwile. W dodatku w towarzystwie takiej osoby jak Catherine.
                — Lubisz biały? — zapytał nagle, patrząc na chmury sunące po niebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Domyśliła się, że James dyskretnie nawiązał do ich rozmowy przed wyjściem do lasu. Podobało jej się to, że jednak przyłożył wagę do jej słów. Nigdy by nie pomyślała, że ktoś taki w ogóle zapamięta to, o czym mówiła, a tym bardziej, że jeszcze kiedyś to wykorzysta.
                — Nie — pokręciła głową — Biały może oznaczać czystość, niewinność, wiarę. Jest to również symbol egocentryzmu i potrzeby docenienia przez otoczenie — ciągnęła. James lekko rozchylił usta, słuchając jej ze szczerym zainteresowaniem. Przekręcił się na bok i podparł na łokciu, wlepiając  w nią zafascynowane spojrzenie — Ale biały jako kolor aury oznacza…
                — Czekaj, czekaj — przerwał jej blondyn — O co chodzi z tą aurą?
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła. Widziała, że naprawdę go zainteresowała i była z tego powodu zadowolona. Zwykle, kiedy ktoś mówił, to Jamesowi wlatywało to jednym uchem, a wylatywało drugim. Catherine jednak poruszała tematy zupełnie dla niego obce, coś, o czym jeszcze nigdy nie rozmawiał. To przyciągało jego uwagę jak magnes Nawet Pchlarz przerwał węszenie dookoła i klapnął na puchaty zadek, wlepiając w nią spojrzenie czekoladowych ślepek. Z kolei niebieskie oczy Jamesa zdawały się przeszywać ją na wylot.
                — Według niektórych aura to jest tylko zjawisko elektromagnetyczne, niemające większego znaczenia. Jednak są ludzie, w tym właśnie ja, którzy wierzą, że na aurę składa się iskra życia i to właśnie w niej przebywa nasza wyższa świadomość — zerknęła na Jamesa, by zobaczyć, czy nadąża. Słuchał z fascynacją, jakiej jeszcze u niego nie widziała — Aura jest odbiciem nas samych, zachowującym zapis z naszej przeszłości, teraźniejszości, a nawet przyszłości.
Catherine przypuszczała, że po usłyszeniu tego wszystkiego chłopak uzna ją za szaloną. Nikomu o tym nie opowiadała, bo nikogo to specjalnie nie interesowało, więc nie mogła przewidzieć, jak on zareaguje. Blondyn nic nie mówił, tylko uważnie słuchał, a kiedy urwała, zniecierpliwionym gestem nakazał jej kontynuować.
                — Każdy z nas ma fizyczną aurę, która składa się z materii i pól energetycznych.
                — No dobrze, ale co wspólnego ma z tym kolor? — drążył James.
                — To, że aura ma kolor, który ciągle może ulec zmianie, w zależności od różnych czynników – na przykład humoru. Poza tym, aura często odzwierciedla nasze cechy charakteru. Na przykład aura pnia drzewa będzie taka sama, dopóki ktoś nie zacznie go niszczyć. — cierpliwie tłumaczyła.
Wiedziała, że poruszony temat nie jest prosty do ogarnięcia go umysłem. Podobne zjawiska dla kogoś takiego jak James to czysta abstrakcja. Ale on wykazywał się równie dużą cierpliwością, krok po kroku tłumacząc jej, jak posługiwać się pistoletem. Dziewczyna uznała to więc za coś w rodzaju odwdzięczenia się w zamian za lekcję.
                — W porządku, nadążam — skinął głową — Więc co oznacza biały? Nie lubisz go, więc pewnie nic przyjemnego.
Skinęła głową. Zaimponowała jej jego zdolność dedukcji.
                — Masz rację — powiedziała — Biały kolor bardziej przypomina hałas, niż zestaw harmonijnych tonów. Niemożliwe jest włączenie hałasu do orkiestry grającej harmonijną muzykę, stąd biała aura oznacza brak harmonii w ciele i umyśle. Osoba, która posiada białą aurę często ma dużo problemów, jest na coś chora albo uzależniona.
James pokiwał głową. Imponowała mu ilość jej wiedzy. Od początku wiedział, że jest mądrą i inteligentną dziewczyną, ale nie przypuszczał, że może wiedzieć takie nietypowe rzeczy. Z dnia na dzień nabierał do niej coraz większego szacunku.
                — Da się takie coś zobaczyć? — zapytał.
                — Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi — odparła Catherine — Jedni widzą aurę, inni nie. Trudno określić, na jakiej zasadzie to działa.
                — A ty?
Catherine wzruszyła ramionami. Uznała, że James i tak już myśli, że jest szalona, więc może powiedzieć mu właściwie wszystko na ten temat.
                — Różnie z tym bywa — powiedziała — Czasem widzę aurę jednej osoby. Jednej jedynej z całego tłumu i nie mam pojęcia, co to oznacza. To jest strasznie dziwne.
James skinął głową.
                — Widzisz moją?
                — Nie — odparła — Ale może kiedyś zobaczę.
Obdarzył dziewczynę lekkim uśmiechem. Potem zagwizdał na Pchlarza. Piesek podbiegł do nich w poskokach, po czym wskoczył Jamesowi na kolana. Chłopak podrapał go za uchem i przewrócił szczeniaka na grzbiet, żeby potarmosić go po brzuchu. Po kilku minutach zabawy blondyn uznał, że pora wracać do studia. On i Catherine podnieśli się z trawy i otrzepali spodnie. Hetfield zaczepił psu smycz i razem ruszyli z powrotem do One On One.
                Catherine doskonale znała kolor aury Jamesa. Była biała jak śnieg.

❦❦❦

Cameron siedział w fotelu i próbował skupić się na Simpsonach lecących w telewizji, lecz jego myśli ciągle podążały w kierunku problemów z Bractwem Aryjskim, a ręka bezwiednie zaciskała się na rękojeści pistoletu Smith & Wesson 639. Broń leżała w pogotowiu. Trzymał ją w zasięgu dłoni lub pod poduszką, odkąd Robert zadzwonił do niego z najświeższymi informacjami. Najbliższe miesiące dla Bandidos nie miały być kolorowe. Cameron bał się, że ucierpi na tym nie tylko jego klub, ale także i siostra. Nikt o niej nie wiedział, ale zdobycie informacji nie stanowiło, niestety, problemu. Nadchodzące wydarzenia mogły naprawdę zaszkodzić wszystkim w jego otoczeniu.
               
Pod blok podjechało kilka motocykli. Cameron mocno zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu i wstał z fotela, uprzednio wyłączając telewizor. Trzymając broń nisko, wyszedł z pokoju, nerwowo podchodząc bliżej drzwi. Gdy usłyszał pukanie, odbezpieczył spluwę. Ostrożnie wyjrzał przez wizjer. Gdy ujrzał swoich przyjaciół z oddziału, poczuł jedynie złość. Co oni tu robili? Jeśli mają ogon, to wróg już wie, gdzie znajduje się mieszkanie Catherine. A to oznaczało, że jego siostra może być w naprawdę poważnym niebezpieczeństwie. O siebie się nie martwił.     
                — Co wy tu robicie?! — krzyknął. Chwilę potem zorientował się, że cały blok go słyszy, więc wpuścił kumpli do środka i ściszył głos — To mieszkanie mojej siostry. Właśnie zrobiliście z niej tarczę strzelniczą dla Bractwa!
Bobby złapał się za głowę.
                — Jasna cholera, stary, nie wiedzie…
                — Gówno mnie to obchodzi — warknął Cameron — Wiem, że obce jest wam istnienie takiego organu jak mózg, ale nie każdy jest tak upośledzony — denerwował się — Mówcie, co macie do powiedzenia i spierdalajcie.
                — Bractwo jest w San Francisco. — oznajmił Steven.
Cameron poczuł, jak skacze mu ciśnienie.
                — Rzut beretem do L.A — wypowiedział na głos to, co chodziło po głowie wszystkim zebranym — Kurwa mać. Jestem pewny, że zbierają siły i broń.
                — Niedługo uderzą. — potwierdził jego obawy Bobby.
                — Musimy wywieźć stąd twoją siostrę. — powiedział dotąd milczący Robert.
Cameron pokręcił głową.
                — Ona się nigdy na to nie zgodzi.
                — Skąd możesz to wiedzieć?
                — Bo ją znam! — warknął — Umie się obronić, ale nie wiem, czy to wystarczy — westchnął ciężko i oparł się o ścianę — Wiem, że powinna stąd uciec, ale tego nie zrobi. Musimy wymyślić coś innego.
Ronnie bawił się swoim sprężynowcem i nerwowo wodził wzrokiem po krawędzi ostrza. Zawsze w razie niebezpieczeństwa zapewniali ochronę rodzinom członków klubu, żeby nikt nie ucierpiał z powodu ich porachunków. Takie sytuacje jak ta zdarzały się nierzadko.
                — Dobra — mruknął prezes — Kadet będzie jej pilnował.
Cameron parsknął śmiechem.
                — Kadet?! — pokręcił głową — Chcę zaufanego, pełnoprawnego członka klubu.
Robert rozumiał jego obawy. Kadeci bywali nielojalni oraz nieco strachliwi. Podejrzewał, że Cameron będzie chciał, żeby jego siostry pilnował ktoś, kto w jej obronie nie zawaha się strzelić przeciwnikowi prosto w serce i zrobi wszystko, by była bezpieczna. Skinął więc na Stevena.
                — Zrobisz to?
Bales wzruszył ramionami.
                — Jasne — powiedział. Potem przeniósł wzrok na Camerona — Ładna jest?
Za te słowa dostał z pięści w twarz.
                — Dobrze radzę, lepiej trzymaj chuja głęboko w majtkach.  
Steven złapał się za policzek.
                — Dobra, bracie, wyluzuj.
Cameron głęboko odetchnął. Nikt nie miał prawa tknąć jego siostry bez jej zgody.
                — Spokój — warknął Robert, mierząc go wzrokiem — Musisz zachować szczególną ostrożność. I nie pozwól swojej siostrze wychodzić gdziekolwiek bez obstawy.
Cameron prychnął.
                — To chyba jasne. — powiedział.
Harvey skinął głową, po czym dał innym znak, żeby opuścili mieszkanie. Cameron wyjrzał przez okno. Odjechali wszyscy, tylko Steven został pod blokiem. Chłopak bał się o bezpieczeństwo swojej siostry jak nigdy dotąd. Wiedział, że to może być tylko fałszywy alarm, a Bractwo może nie mieć o niej najmniejszego pojęcia, ale wolał zastosować wszelkie dostępne środki bezpieczeństwa. Zdawał sobie sprawę, że obstawa i posiadanie broni nie wystarczą. Żeby powstrzymać kartel Catherine musiałaby nosić przy sobie przeciwpancerną wyrzutnię rakiet.
                — Kurwa mać. — skomentował całą sytuację Cameron.

❦❦❦


Catherine przetarła blat i rzuciła szmatkę gdzieś w kąt. Kończyła już zmianę, więc tradycyjnie przebrała się na zapleczu i popryskała się obficie perfumami, żeby zneutralizować tym zapach dymu papierosowego, którym zdążyły już przesiąknąć jej włosy. Zabrała swoje rzeczy i wyszła na zewnątrz. Pod ścianą stał Stone i wyraźnie na nią czekał.
                — Cześć, skarbie. — mruknął, nachylając się, by ją pocałować.
Dziewczyna ciągle czuła się z tym nieco dziwnie. Nie czuła do niego tego, co czuć powinna. Gdy go widziała, nie myślała sobie, że tak, to ten jedyny. Miała nadzieję, że w niedalekiej przyszłości ulegnie to zmianie, ale póki co nie wiedziała, czy to jest nawet zauroczenie. Była z nim… Bo nie chciała robić mu przykrości. Podejrzewała, że jeśli by mu odmówiła, ich relacja nie byłaby taka sama. Nie chciała tego.
                — Hej. — uśmiechnęła się lekko.
Nie mieli dla siebie zbyt dużo czasu. Od rana Stone pracował w swoim sklepie, a kiedy on kończył, wtedy Catherine musiała iść do Rainbow. Dlatego Temple przychodził odprowadzić ją do domu – wtedy mieli bowiem chwilę na rozmowę. Niestety nie była ona tak swobodna, jak Rivery oczekiwała. Uważała na słowa, układała sobie w głowie całe zdanie, zanim je wypowiedziała. Nie czuła się tak luźno jak w towarzystwie Kirka, Larsa, Jasona, czy nawet Jamesa. A przecież Stone’a znała o wiele dłużej i powinna mieć do niego o wiele więcej zaufania. Nie wiedziała, z czego to wynikało. Może z faktu, że bała się, iż „czytając” między wersami Temple wyłapie fakt, że Catherine wcale nie czuje tego, co on?
                — Jak ci minął dzień? — zapytał, biorąc ją za rękę.
Catherine czuła się naprawdę nieswojo, ale postanowiła tego nie okazywać. Rozciągnęła wargi w uśmiechu.
                — Bardzo dobrze — odparła — A tobie?
                — Podobnie — powiedział — Coś nowego u Metalliki?
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.
                — Kupili sobie psa.
Stone zmarszczył brwi.                
                — Psa?!
                — Aha — przytaknęła z uśmiechem — Owczarka niemieckiego.
Chłopak pokręcił głową. Dziwił się, że jego dziewczyna znalazła sobie takich przyjaciół, ale przecież nie będzie jej dyktował, z kim ma się spotykać. Resztę drogi pod jej blok przegadali na temat albumów The Beatles.
                Pod blokiem stały dwa Harleye – jeden należał do brata Catherine. Na drugim siedział widocznie starszy od niej mężczyzna z dość krótkimi, jasnymi włosami i gładko ogoloną twarzą. Był wysoki i dobrze zbudowany, a na ramionach nosił kamizelkę z logiem Bandidos. Rivery zmarszczyła brwi; nigdy wcześniej go nie widziała. Kazała swojemu chłopakowi zaczekać i sama podeszła do nieznajomego.
                — Jesteś w oddziale z moim bratem? — zagadnęła.
Chłopak skinął głową.
                — Taak — odparł. Potem wyciągnął rękę — Jestem Steven.
                — Catherine — mruknęła dziewczyna, ściskając jego dłoń — Dlaczego tu jesteś?
Brunet przez chwilę wyglądał na zamyślonego, a dziewczyna odniosła wrażenie, że zastanawia się, czy może jej powiedzieć prawdę. W końcu jednak westchnął ciężko.
                — Cameron kazał mi cię pilnować. Właściwie, to na ciebie czekałem.
Catherine aż się zagotowała. Nie podobało jej się, że jej brat nie zapytał jej nawet o zdanie; a przecież to ona będzie miała na plecach motocyklistę podążającego za każdym jej krokiem. Doceniała jego troskę, ale nie zamierzała pozwolić na to, żeby załatwiał wszystko za jej plecami.
                — Przekaż Cameronowi, że chuj mu w dupę. — warknęła, obracając się na pięcie.
Po tych słowach ruszyła z powrotem w kierunku nic nierozumiejącego Stone’a.
                — Czekaj! — zawołał za nią Steven— Gdzie teraz idziesz?
Catherine uniosła jeden kącik ust, naśladując irytujący, szyderczy uśmieszek Jamesa.
                — Na pewno nie tam, gdzie ty.
Podeszła do Stone’a i wzięła go pod rękę, kierując się gdzieś w stronę przeciwną to jej bloku mieszkalnego, zostawiając skonsternowanego Stevena za swoimi plecami.

❦❦❦

Nowy nabytek prezentował się świetnie w jamesowym garażu. Blondyn kochał swojego Knuckleheada, ale staruszek miał już ponad czterdzieści lat i James zdecydował się, by kupić sobie nieco nowszy model. Dlatego do kolekcji dołączył piękny, krwistoczerwony Harley-Davidson XLH Sportster 1000 z 1985 roku. Maszyna była naprawdę wspaniała; James zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Motocykl spodobał się również Pchlarzowi, który biegał dookoła niego, obwąchując jego koła. Szczeniak nie mógł zostawać sam w studiu, dlatego Hetfield postanowił brać go do siebie. Pies wyglądał na zadowolonego z tego powodu – uwielbiał Jamesa jak nikogo innego. Choć spędzał czas z każdym członkiem Metalliki, upodobał sobie właśnie jego. Dreptał za blondynem, gdziekolwiek ten nie szedł i ciągle domagał się pieszczot. Muzykowi wcale to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie. Polubił towarzystwo małego owczarka, wychodzenie z nim na spacery oraz drapanie go za kosmatym uchem. Kiedy Hetfield siadał, czy to w fotelu, czy nawet na ziemi, Pchlarz zawsze ładował mu się na kolana.
                — Chcesz iść na spacer? — rzucił James do psiaka.
Owczarek gwałtownie się obrócił i zamerdał radośnie ogonem na słowo „spacer”. Podbiegł do blondyna i klapnął na kosmaty tyłek centralnie przed nim i wywalił jęzor, patrząc na niego wyczekująco, jakby mówił „Jestem gotowy, chodźmy!”. Hetfield pokręcił głową, przypinając smycz do obroży Pchlarza.
                — Jasne — burknął — Jak mówię „Nie sraj na dywan” to nie rozumiesz, a „Spacer” to, kuźwa, od razu magicznie kumasz — spojrzał na psa z wyrzutem — Co z ciebie wyrośnie, gnojku?
Szczeniak przekrzywił łeb i spojrzał na niego z zaciekawieniem, po czym kilka razy machnął ogonem. James przewrócił oczami i gwizdnął, a psiak radośnie pobrykał naprzód, wyprzedzając go o kilka kroków.
                James zawsze ograniczał wieczorne spacery do okrążenia dwa razy bloku; tylko tyle, by pies załatwił się przed snem. Kiedy Pchlarz obsikiwał wesoło kolejne drzewko, ktoś klepnął blondyna w ramię. Ten obrócił głowę i zobaczył nieco niższego od niego chłopaka z irokezem, po którego bokach miał wytatuowane dwa takie same wzory. Nosił również skórzaną kamizelkę. Hetfield spojrzał na naszywki i już wiedział, że ów osobnik należy do gangu motocyklowego.             
                — Coś nie tak? — rzucił chłodno.
Pchlarz cicho szczeknął, dając mu sygnał, że chce wracać do domu. Nie podszedł do Camerona, tylko schował się za nogą Jamesa i skrobał go pazurkami w łydkę. Blondyn schylił się i uspokajająco pogłaskał go po łebku, po czym wlepił w motocyklistę wyczekujące i jednocześnie nieprzyjazne spojrzenie.
                — Uczyłeś moją siostrę strzelać? — zapytał osobnik ubrany w skórę.
James uniósł jedną brew. Nie spodziewał się, że Rivery ma kogoś takiego w rodzinie. Wyprostował się i spojrzał na chłopaka wyzywająco.
                — Taa. A co? — burknął.
                — Nic — wzruszył ramionami motocyklista — Chyba powinienem ci podziękować.
Hetfield uśmiechnął się półgębkiem.
                — A co ty masz do tego?
Motocyklista rozejrzał się dookoła, jakby obawiał się, że ktoś może podsłuchać ich rozmowę.
                — Naprawdę chcesz wiedzieć?
                — Nie, kurwa, na niby — parsknął sarkastycznie James — Marnujesz mój czas, gościu.
Chłopak ubrany w skórę westchnął ciężko i skrzyżował ręce na piersi, nie kryjąc irytacji. James wiedział, że nie powinien prowokować kogoś takiego, jak jego rozmówca, ale miał to gdzieś. Mógł ponieść tego konsekwencje. Byleby tylko nic nie stało się Pchlarzowi, bo czym biedny pies zawinił?
                — Gdzie uczyłeś ją strzelać? — zapytał nagle motocyklista.
James zmarszczył czoło. Przesłuchanie, czy co?
                — W lesie. — burknął.
                — Byłeś sam na sam z moją siostrą… W lesie… Z bronią… I nic jej nie zrobiłeś?
Hetfield zaczynał się irytować.
                — Zgwałciłem ją, poderżnąłem jej gardło i porzuciłem w krzakach — przewrócił oczami — Serio, przestań zawracać mi dupę.
                — W takim razie chyba można ci zaufać — mruknął Cameron, ignorując ostatnie zdanie wypowiedziane przez rozmówcę — Catherine spędza z wami sporo czasu?
                — Może.
                — W takim razie odstaw psa do domu i chodź.
James zmarszczył czoło, ale ciekawość wygrała nad powściągliwością. Zostawił Pchlarza w mieszkaniu, po czym z powrotem poszedł do motocyklisty.
                — Tak w ogóle, to jestem Cameron. — powiedział tamten.
James nie musiał się przedstawiać. Muzyk wyprowadził z garażu swojego nowego Harleya. Członek Bandidos wsiadł na motocykl stojący obok bloku po przeciwnej stronie ulicy i razem pojechali w nieznane Hetfieldowi miejsce.
                Wystrój wewnątrz klubu utrzymany był w ponurych barwach – dominowała czerń i ciemne odcienie czerwieni. Stały tu obite skórą kanapy, między którymi ustawiono stoliki. Znajdował się tu również obszerny bar z mnóstwem alkoholu oraz kilka stołów bilardowych. Na ścianach wisiały nienabite karabiny kałasznikowa oraz zdjęcia policyjne członków gangu; wszędzie było również wymalowane logo Bandidos. Cameron wskazał Jamesowi najdalej wysunięty stolik i obaj zajęli miejsca po przeciwnych stronach. Brat Catherine zawołał po imieniu jakąś dziewczynę, która przyniosła im dwie butelki dobrze schłodzonego Budweisera.
                — Mów co masz mówić. — burknął James.
Cameronowi imponowało to, że Hetfield się ani trochę nie bał. Większość ludzi myślała „Cholera jasna, to gość z Bandidos, nie będę z nim zadzierać!”, a James po prostu unosił podbródek i był w stanie splunąć mu prosto w twarz, nie bojąc się konsekwencji. Miał facet jaja, a w środowisku motocyklistów to się ceni.
                — Ani trochę się nie boisz. — powiedział z uznaniem Cameron.
James uśmiechnął się szyderczo.
                — Czego mam się bać? — parsknął — Że dasz mi w ryj? Proszę bardzo. — rozłożył ramiona i uniósł wyczekująco brwi.
Cameron zdawał sobie sprawę z faktu, że było to wyzwanie. Większość jego porywczych kolegów z oddziału już dawno rzuciłoby się na Jamesa, ale Rivery nie był głupi – Hetfield był spokojny i pewny siebie. Oznaczało to, że wcale nie jest słaby, a może być wręcz naprawdę groźnym przeciwnikiem. Z jego oczu emanował taki chłód, że przy nich Antarktyda nie wydawała się być taka zimna. Cameron nie miał ochoty wdawać się z nim w konflikt.
                — Nie mam zamiaru — powiedział — Chcę tylko, żebyś chronił moją siostrę.
James zamrugał, zbity z tropu.
                — Słucham?
                — Podobno dobrze posługujesz się bronią — powiedział Cameron — Spędzasz z moją siostrą sporo czasu i chyba ma do ciebie zaufanie.
James pokręcił głową. Nie mógł być za nią odpowiedzialny. Nie mógł być za nikogo odpowiedzialny. Jego choroba temu nie sprzyjała. Atak mógł nastąpić w najmniej odpowiednim momencie, kiedy będzie musiał zareagować, a nie zrobi tego, bo będzie zwijał się z bólu na podłodze. Nie wybaczyłby sobie, gdyby z jego winy coś stało się Catherine.
                — Nie mogę. — burknął James.
Cameron przekrzywił głowę.
                — Dlaczego?
Hetfield mocno uderzył butelką w stół, tak, że huk rozniósł się po całym barze.
                — Bo nie, rozumiesz?! — warknął — Nie nadaję się na anioła stróża.
                — Od razu się denerwujesz — stwierdził Cameron — Coś ukrywasz, prawda?
James czuł, że w środku cały się gotuje. Wiedział, że jeśli motocyklista dalej będzie na niego naciskał, to albo krzywda stanie się jemu albo jego rozmówcy.
                — Nie twój zasrany interes — syknął Hetfield — Jeszcze coś? — rzucił, zbierając się do wyjścia.
Cameron uniósł dłoń.
                — Zaczekaj. Może jak wyjaśnię ci sytuację, to zmienisz zdanie.
James musiał wyjść. Czuł, że się dusi. Było mu słabo, a ręce zaczynały nerwowo drżeć. Niedobrze. Stres i złość nie wpływały na niego korzystnie. Powinien się uspokoić. Zapalić, odetchnąć i wtedy rozmawiać.
                — Daj mi pięć minut. — rzucił, po czym szybko opuścił klub.
Świeże powietrze podziałało kojąco. James drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego. Zaciągnął się, przymykając oczy. Jeszcze nigdy nie czuł tak silnej potrzeby powiedzenia komuś o swojej dolegliwości. Pragnął to z siebie wyrzucić. Potrzebował rozmowy. Duszenie wszystkiego wewnątrz siebie niedługo go zabije. Wiedział to. Albo założy sobie pętlę na szyję, albo w końcu przedawkuje leki przeciwbólowe, których łykał potężne dawki. Wypalił jednego papierosa i sięgnął po drugiego. Miał już dość. Nie miał pojęcia, ile jeszcze będzie w stanie tak funkcjonować, ale wiedział, że wcale nie tak długo. Dokończył fajkę, wziął parę głębokich wdechów, po czym wrócił z powrotem do klubu. Usiadł przed Cameronem, splótł palce i wlepił w niego chłodne spojrzenie.
                — Wszystko w porządku? — zapytał motocyklista.
Nie, pomyślał James.
                — Tak — powiedział — Więc…?  
Cameron zmierzył go spojrzeniem. Hetfield wcale nie wyglądał tak, jakby cokolwiek było z nim w porządku – był blady, podenerwowany, a dłonie zaciskał najmocniej jak się dało, próbując ukryć ich drżenie. Jednak Rivery uznał, że to nie jego sprawa. Nie dopytywał się więc, co się dzieje z Jamesem, tylko nakreślił mu całą sytuację – zbliżającą się wojnę z Aniołami Piekieł, problemy z Bractwem Aryjskim i Nuestra Familia. Dokładnie opisał, jak zwykle wyglądają potyczki między kartelami i uprzedził, że z pewnością poleje się dużo krwi.
                — Dlatego właśnie ktoś musi chronić Catherine. — dodał.
James uniósł brew.
                — Czemu nie zrobisz tego ty?
                — Bo ja jej tylko zaszkodzę.
A ja nie?, pomyślał James, Ma ją chronić niezrównoważony emocjonalnie koleś uzależniony od środków przeciwbólowych, cierpiący na nieuleczalną chorobę, która może zaszkodzić nie tylko jemu, ale i całemu otoczeniu? Blondyn się nie nadawał do roli „ochroniarza” Catherine.
                — Cameron… — zaczął James.
                — Proszę, Jam — przerwał mu motocyklista. Hetfield przymknął oko na fakt, że tamten zdrobnił jego imię — Muszę mieć pewność, że będzie bezpieczna.
Blondyn pokręcił głową.
                Ze mną nie będzie.
                — Zapewnisz jej lepszą ochronę, niż ja.
James westchnął ciężko. Sytuacja naprawdę nie była kolorowa. Niebezpieczeństwo było realne i cholernie poważne, ale czy będzie w stanie obronić dziewczynę, czy sam stanie się dla niej zagrożeniem? Nie chciał ryzykować. Zdawał sobie jednak sprawę, że Cameron nie odpuści i ciągle będzie naciskał.
                — No dobra — burknął — Ale nie ręczę za siebie.
Motocyklista skinął głową. James uznał rozmowę za zakończoną i wstał od stołu. Rivery jednak złapał go za ramię.
                — Powiesz mi, co się dzieje?
Hetfield wyszarpnął się z jego uścisku.
                — Nie. — warknął, po czym wyszedł, zanim tamten zdążył coś dodać.

* * *
No witam :3
To jest aktualnie najdłuższy wrzucony tu rozdział. Taka ciekawostka :D  
Od razu mówię, że z tą aurą to nie są żadne zjawiska paranormalne czy coś xD Niektórzy naprawdę widzą aury i chyba nawet można się tego nauczyć czy jakoś tak o.o Nie wiem, nie próbowałam. W każdym razie mój ojciec się tym interesował i mi to pokazał. Uznałam, że to jest całkiem ciekawe, więc wplotłam to w moje opowiadanie.
Zadaję to pytanie już chyba trzeci raz, ale whatever. Co myślicie o naszych głównych bohaterach? Przez 10 rozdziałów chyba zdążyliście już wyrobić sobie o nich zdanie i jestem go bardzo ciekawa. Także piszcie!
No, to by było chyba na tyle.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał i nie przynudzałam. A jeśli tak, to przepraszam.
Pozdrawiam cieplutko :*

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. „Chyba najważniejszą rzeczą było to, że Metallica kupiła sobie psa” – to „najważniejszą rzeczą” brzmi mi strasznie… dziwnie, potocznie. Może za bardzo się czepiam, ale wpadło mi to w oko i chciałam podzielić się moim spostrzeżeniem ;D

      „Poczuł, że uwiera do jego pistolet, ukryty za paskiem z tyłu spodni” – uwiera go pistolet

      „Przestał grać „groźnego Hetfielda” i coraz częściej ustępował miejsca temu, kim naprawdę był. A był tylko zwykłym chłopakiem, jak każdy pragnącym zrozumienia i odrobiny ciepła” – Byłoby dobrze, gdyby czytelnik mógł sam takie rzeczy wywnioskować. Bo ja na razie nie widzę, że James się jakoś zmienił, nie odczuwam, że ściągnął maskę groźnego Hetfielda. Chciałabym to poczuć, dostrzec w jego zachowaniu, dialogach itp. A nie w suchym stwierdzeniu „zmienił się” nie popartym żadnym fragmentem, który by to pokazywał. Rozumiesz, co mam na myśli? ;D
      Podobnie było z fragmentem, w którym piszesz, że James częściej uśmiechał się do Catheriny, a chłopaki zaczęli się zastanawiać czym to jest spowodowane. Byłoby super jakbyś zamiast to przedstawiać jako fakt, po prostu pisała o tym na bieżąco. Siedzą w studiu, James się uśmiecha, chłopcy wymieniają spojrzenia. Wtedy nie musiałabyś pisać, że James się zmienia. Czytelnik sam by to dostrzegł.
      O, np. podobało mi się to pytanie czy Catherina pójdzie z Jamesem i psem na spacer. Podejrzewam, że kilka rozdziałów wcześniej James by takiego pytania nie zadał. Więc zapaliła mi się lampka – coś się z nim dzieje. I wcale nie musiałaś mi tego podawać na tacy :D

      „Z kolei niebieskie oczy Jamesa zdawały się przeszywać ją na wylot” – moja romantyczna dusza się cieszy :D
      „Dobrze radzę, lepiej trzymaj chuja głęboko w majtkach” – hahaha, mega :D

      „ Jasne — burknął — Jak mówię „Nie sraj na dywan” to nie rozumiesz, a „Spacer” to, kuźwa, od razu magicznie kumasz” – za takie teksty uwielbiam Jamesa ;D

      Coraz bardziej lubię Jamesa. Czasami ostro mnie wkurza swoim stylem bycia albo tekstami, ale ogólnie jest postacią o której bardzo dobrze mi się czyta. Uwielbiam pewnych siebie, męskich bohaterów, takich trochę bad boyów z problemem, a James jest wypisz wymaluj taką postacią :D A jeszcze fakt, że zaczyna się trochę zmieniać…. Miodzio <3
      To tyle o nim.
      Jeśli chodzi o tą aurę, to coś mi się obiło o uszy, ale w opowiadaniach fantastycznych:D Nie miałam pojęcia, że coś takiego ma miejsce w realnym życiu. Ale to naprawdę ciekawa sprawa. Aż o tym poczytam kiedyś :D I wcale mnie nie dziwi, że u Jamesa ta aura jest biała.

      Coś mi się nie wydaje, że ten ochroniarz, którego załatwił Catherinie Cam będzie w stanie cokolwiek zdziałać. Jeśli przyjdzie im walczyć z kilkoma osobami, to jeden facet nie zdoła obronić Catheriny. To raczej słaby plan…
      Ale za to bardzo mi się podoba pomysł, żeby bronił ją James. Mam cichą nadzieję, że to ich do siebie zbliży :D I jestem bardzo ciekawa, na co on jest chory!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Trafne spostrzeżenie. Cały czas się uczę i mam odrobinę inny styl niż, powiedzmy, te kilka miesięcy temu. Teraz zwracam na to większą uwagę i myślę, że wiele opisów będzie wyglądało nieco inaczej niż to, co napisałam do tej pory. Ale bardzo dziękuję za tą uwagę, na pewno się do niej zastosuję.

      Też uwielbiam takich bohaterów :D

      Pomysł z aurą podsunął mi mój tata. Bardzo się tym interesował i postanowił mi to pokazać. Uznałam, że fajnie by było wpleść to do opowiadania. Chociaż to już zahacza o fantastykę, to podobno są ludzie, którzy naprawdę to widzą O.o

      Owszem, słaby pomysł, ale Cameron stara się wymyślić cokolwiek.
      Ty niepoprawna romantyczko! :D

      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  2. Przeczytałam, ale nie wyrobię się z komentarzem w najbliższym czasie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak jestem! Sory, że może być krótki komentarz, ale zaraz będę pakować tira x)

      Nareszcie kończą ten album! Siedzenie w studiu było spoko, no ale bez przesady. Tylko teraz pozostanie taka pustka... no i co z psem? Chyba w studiu nie zostanie :o Lubię zwierzęta, ale to tak na marginesie. Przy Paranoid nie trzeba się jakoś wysilać ;D Ozzy i ten jego głos! O! Fajnie, że wtrąciłaś te kolory i aurę. Fajne, jeśli ktoś się tym interesuje - gwiazdy/astronomia, horoskopy i ta cała szamańska magia. Czyli mogę sądzić, że Cat jest wróżką!

      O Cameronie nie mam jakiegoś większego zdania. Robi interesy, chce się od tego oderwać, tamci do niego przychodzą. Mogliby mu dać spokój... Taki urlop, że tak to nazwę.

      A tak o muzyce: nie słucham Skid Row, ale chyba jakiś czas temu albo oni, albo Sebastian Bach (jakoś tak się pisze, prawda?) byli na Woodstock'u <3 i chyba tylko z tego ich kojarzę xD
      To tak bardziej do "stylistyki" się odniosę, bo gdy masz dialogi i stawiasz kropkę jak tu "— Cześć, skarbie. — mruknął, nachylając się, by ją pocałować." to słowo "mruknął" powinno być z dużej litery. Co do tych kropek to sama nie wiem kiedy je się pisze. Anonki zrobią wszystko, aby wytknąć jak najwięcej pierdół...
      Oj, może być ciekawie, skoro ktoś będzie pilnować dziewczynę. No zobaczymy.

      No to tyle. Siema, do zobaczenia i wakacji! :)

      Usuń
    2. Ojtam, nawet najkrótsza notka cieszy :)

      Albumu jeszcze nie kończą. Przed nimi jeszcze długa droga, mniej więcej jeszcze sześć miesięcy. Oczywiście to wszystko nie będzie grało tutaj głównej roli, spokojnie.
      Ach, no i piesek będzie sobie spacerował między domami - raz u Larsa, raz u Jamesa, Kirka, Jasona, a nawet Boba.
      "Cat jest wróżką" - kocham Cię za to xD <3

      W klubie, niestety, nie istnieje coś takiego jak urlop. Jak już tam jesteś, to jesteś 24/h.

      No teraz to mam istny mindfuck, bo niedawno czytałam, że z dużej litery pisze się tylko wtedy, gdy nie odnosi się to do wypowiedzi. Na przykład coś w tym stylu (nie jestem dobra w wymyślaniu przykładów):
      "— W porządku — Wziął puszkę piwa i usiadł w fotelu[...]".
      A z małej, jak opisujemy wypowiedź, czyli tak, jak w przykładzie, który przytoczyłaś.
      Ale ja już nie wiem, bo każdy pisze co innego >.<

      Trzymaj się i dzięki za komentarz :*

      Usuń
  3. Zapewne zrobiłam sobie ogromny spoiler czytając to opowiadanie nie od początku, ale chyba nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz. Kolejne opowiadanie o Metallice, a w sumie drugie, które mnie zainteresowało i trafiłam na nie przypadkiem. I chyba wypadałoby otwarcie powiedzieć, że zostanę tutaj na dłużej, bo na razie jestem naprawdę mile zaskoczona. Treść, przejrzystość, sposób wypowiedzi, składnia, ortografia, interpunkcja i budowa zdań - powiedziałabym trzy razy na tak, ale trochę dłuższa ta wyliczanka. O samym wydźwięku tekstu i fabule się wypowiem pod kolejnym, czyli jak nadrobię wszystkie. Także trzymaj ten swój fason i zaskakuj dalej!
    Widzę, że także Hudson się u Ciebie pojawia, co bardzo mi schlebia. Życzę więc weny i czekam na kolejny! :)
    A tak zupełnie dyskretnie podrzucę link do swojego bloga, może i Tobie się spodoba to, co wychodzi spod moich dłoni: patienceinourhearts.blogspot.com
    Do zobaczenia,
    Rocket

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy nowy czytelnik cieszy, więc na samym początku powiem, że strasznie się cieszę, że do mnie wpadłaś :)

      Wow, tyle miłych słów już na samym początku <3 Naprawdę cieszę się, że już po pierwszym przeczytanym rozdziale tyle rzeczy przypadło Ci do gustu.

      Ostatnio mam mnóstwo problemów z laptopem i muszę kraść innym komputery, żeby wrzucić u kogoś jakiś komentarz, ale jak tylko będę miała czas i możliwości, to z pewnością do Ciebie wpadnę.

      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*

      Usuń