Dochodziła godzina jedenasta, więc budzik zaczął
przeraźliwie piszczeć, budząc Catherine ze snu. Dziewczyna przetarła zaspane
oczy i zerknęła za okno. Słońce plasowało się wysoko na bezchmurnym niebie.
Rivery z ociąganiem zrzuciła z siebie kołdrę, po czym poczłapała do łazienki,
by wziąć poranny prysznic. Potem owinęła się ręcznikiem i poszła z powrotem do
sypialni, by wybrać sobie ubrania. Zdecydowała się na dżinsy i luźny T-shirt z
logiem Thin Lizzy, a włosy związała w koński ogon. Miała jeszcze mnóstwo czasu
i nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Uznała, że warto wybrać się do jakiegoś
sklepu muzycznego, by zobaczyć, czy wyszło coś nowego.
Sklep
był niezbyt duży, lecz przestronny. Panowała tu niezwykle miła atmosfera, a
ludzie o tym samym guście muzycznym bez skrępowania podchodzili do osoby
wybierającej album ich ulubionego zespołu i zaczynali luźną pogawędkę na temat
płyty. Na ścianach lub pod nimi można było znaleźć przeróżne instrumenty:
gitary, perkusje, gitary basowe; między Les Paulami znalazło się czasem nawet
ukulele. Sprzedawcą w sklepie był Stone Temple, dwudziestodziewięcioletni
mężczyzna o jasnych włosach i piwnych oczach. Dla każdego zawsze był miły, więc
i wszyscy go lubili; chętnie przychodzili do niego po opinię na temat płyt.
– Cześć,
Stone – przywitała się Catherine z uśmiechem.
Temple odwzajemnił uśmiech, wychodząc zza lady.
– Hej,
Cat – pomachał jej dłonią – Dawno cię tu nie było.
Rivery wzruszyła ramionami, ciekawie rozglądając się
dookoła.
– Jakoś
nie było czasu – odparła – Jest coś nowego?
– The Razor's Edge AC/DC – powiedział
Stone, sięgając po płytę i podając ją dziewczynie.
Catherine obejrzała niebiesko-czerwoną okładkę, po czym
wzruszyła ramionami. Czemu nie? Temple ponownie zajął miejsce sprzedawcy, a
Rivery podała mu swoją należność.
– To
jak ci się żyje? – zagadnął przyjaźnie, widząc, że ma teraz niewielu klientów.
–
Całkiem w porządku – odparła Catherine – Mogło być lepiej, ale stać mnie
jeszcze na kupno jakiejś płyty, więc chyba nie jest źle. Najwyżej przez dwa dni
nie będę jeść – dodała ze śmiechem.
Stone nie podzielił jej rozbawienia.
– Jeśli
coś jest nie tak…
–
Wszystko okej! – pohamowała go Catherine – To był żart. Wiesz, bardzo śmieszny.
Temple zmierzył ją uważnym spojrzeniem, jednak niczego się
nie doszukał. Nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko skinąć głową i się
uśmiechnąć.
– Taak
– odparł – Bardzo śmieszny.
Catherine wsunęła płytę do torebki i poprawiła jej pasek na
ramieniu.
–
Wiesz, Stone, muszę już iść – powiedziała pośpiesznie – Cześć!
Wyszła ze sklepu ze swoją „zdobyczą”. Coś nie podobało jej
się w spojrzeniu Stone’a, tylko dokładnie nie wiedziała, co. Może… Troska? Nie
była do tego przyzwyczajona. Zawsze radziła sobie sama, nawet Suzanne nie
wtrącała się w to, czy Catherine dobrze się powodzi, czy też nie. Jasne, Temple
prowadził z nią jedynie przyjacielską pogawędkę, ale mimo wszystko Rivery
poczuła się nieswojo.
Catherine
wróciła do domu i wsunęła płytę do odtwarzacza. Potem uznała, że, mimo iż
mieszkanie prawie lśniło, warto byłoby posprzątać. Muzyka umilała jej ścieranie
kurzy i latanie z odkurzaczem po całym domu. Dokładnie przetarła książki na
półce, porcelanowe figurki po swojej mamie i jedno zdjęcie Catherine z jej
bratem starszym od niej o trzy lata. Przecierając ramkę fotografii, Rivery na
chwilę się zatrzymała.
Nicholas
Rivery był wysokim brunetem o brązowych oczach, niemal identycznych jak
Catherine. Zawsze miał na twarzy szeroki uśmiech, którym obdarzał każdego, czy
to na ulicy, w pracy, czy w barze. Był człowiekiem, którego można było określić
mianem „słoneczka”, które było w stanie przegonić burzowe chmury i sprawić, że
nawet najsmutniejsza osoba na świecie przestawała czuć się źle. I chyba dlatego
to właśnie jego dopadła choroba. Gdy Nico miał dwadzieścia lat, zdiagnozowano u
niego nowotwór trzustki. Z początku Nicholas trzymał się dzielnie, wspierany
przez Catherine siedzącą całą dobę przy jego łóżku. Pojawiły się jednak liczne
przerzuty i brat dziewczyny odszedł pół roku później. To utwierdziło Rivery w
przekonaniu, że śmierć zabiera ze sobą tylko najbardziej wartościowych ludzi.
Nie zawraca sobie głowy nieważnymi.
Catherine
jeszcze przez chwilę patrzyła na fotografię i uśmiechniętą twarz brata, po czym
pokręciła głową i odstawiła zdjęcie na półkę. Postanowiła dokończyć sprzątanie.
O
godzinie 18:00 Catherine zaczęła już szykować się do pracy. Okręcając kosmyki
włosów wokół rozgrzanej prostownicy, zrobiła sobie ładne loki, ciągle związane
w koński ogon. Strój niewiele różnił się od jej wcześniejszego ubioru: czarne
dżinsy, biała, przylegająca do ciała bluzka z The Beatles i czarna bluza. Na
nogi wsunęła buty na koturnie, po czym wyszła z domu.
W
Rainbow, a właściwie Over the Rainbow, jak zwykle było dużo ludzi. Suzanne w
miarę kulturalnie próbowała dać pijanemu mężczyźnie do zrozumienia, że nie ma
ochoty na „szybki numerek w toalecie”. Catherine aż się zagotowała, widząc, że
ten mimo wszystko nachalnie próbuje się dobrać do jej koleżanki. Szybkim
krokiem podeszła w jego kierunku i bez ostrzeżenia uderzyła go w twarz.
–
Kobieto, za co to?! – wybełkotał, łapiąc się za obolały policzek.
Catherine tylko prychnęła i kazała mu spadać. Mężczyzna
wreszcie odsunął się i zniknął w tłumie. Suzanne spojrzała na Rivery pełnym
wdzięczności spojrzeniem.
–
Dziękuję – powiedziała – Nie wiem, czy bym sobie poradziła.
– A co
to za problem dać mu po mordzie? – mruknęła Catherine, biorąc swój fartuszek.
Suzanne wzruszyła ramionami.
– Chyba
bym nie mogła – bąknęła.
– Ja
też – skinęła głową Catherine – Ale w twojej obronie do był odruch.
Suzanne mocno przytuliła Rivery, po czym poszła na zaplecze,
by się przebrać. Catherine natomiast stanęła za barem i jakby nigdy nic zaczęła
obsługiwać klientów zamawiających coraz więcej alkoholu, chociaż była dopiero
18:30. Dziewczyna nie chciała nawet myśleć o tym, co tu się będzie działo późną
nocą. Miała nadzieję, że sytuacja, która miała miejsce przed chwilą,
dzisiejszego wieczoru nie będzie już miała miejsca.
Przy
dźwiękach Iron Maiden ludzie bawili się, tańczyli, pili, palili trawę i robili
wszystko, by jak najlepiej wykorzystać sobotni wieczór. Pojawiło się także Guns
N’ Roses. Slash od razu skierował swoje kroki w stronę baru. Miał nawet we krwi
mniej alkoholu niż zwykle.
– Nie
odejdę stąd, dopóki ze mną nie pogadasz – powiedział co Catherine, opierając
się ladę.
– Może
nie zauważyłeś, ale jestem w pracy.
Slash w ogóle nie przejął się jej słowami. Cierpliwie
czekał, aż ostatni z czekających klientów otrzyma to, co zamówił, po czym
wlepił w Catherine wyczekujące spojrzenie. Dziewczyna skrzyżowała ręce na
piersi, przyjmując zamkniętą postawę. Była na niego zła. Za to, że nie
dostrzegał oczywistego.
– Wcale
się nie zmieniłem, Cat – zaczął Hudson.
Catherine parsknęła ironicznym śmiechem.
– W
życiu – odparła.
Slash oblizał usta, zastanawiając się, co właściwie
odpowiedzieć na taki ironiczny komentarz. Słowa „Wcale nie!” nie były tutaj
wystarczające.
– Może
przed pracą pójdziemy gdzieś razem, hm? – zaproponował – Na przykład na pizzę?
Muszę ci chyba pokazać, że wszystko
ze mną okej, a ty ciągle jesteś dla mnie cholernie ważna.
– Nic
nie musisz – przewróciła oczami.
–
Wiesz, o co mi chodzi.
Catherine wreszcie dała się przekonać. Udawała, że zrobiła
to z wielką niechęcią, ale w głębi duszy bardzo cieszyła się z faktu, że Slash
chciał naprawić ich relację.
❦❦❦
Słońce, jak zwykle, grzało mocno, więc wszyscy ludzie
zamknięci w budynkach wręcz dusili się w dusznych pomieszczeniach. W studiu
klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach, dając muzykom chociaż trochę ulgi.
– Dobra
– mruknął Bob – James, możesz mi pokazać, co masz?
Hetfield bardzo niechętnie i z ociąganiem sięgnął do swojego
futerału na gitarę. Pod instrumentem zawsze nosił czerwoną teczkę ze swoimi
tekstami, skrawkami nowych utworów i kompozycjami. Bardzo nie lubił, gdy
ktokolwiek przeglądał jego rzeczy, więc z pewnym oporem podał Bobowi kartkę z
drukowanymi literami „ENTER SANDMAN” na samej górze. Kirk uderzał w struny,
cicho grając „Stairway To Heaven” na niepodłączonej gitarze. Lars miał
wrażenie, że mało brakuje, by opaska sportowa na jego czole zaczęła się topić z
panującego w studiu gorąca. Bob przesunął wzrokiem po tekście, kiwając z
uznaniem głową.
– Jest
w porządku – pochwalił.
James szybko schował kartkę z powrotem do swojej teczki.
Jason szarpał od niechcenia struny swojego basu, obawiając się, że, podobnie
jak na …And Justice For All, jego
partie zostaną wyciszone do minimum. Lars ściągnął brwi, wlepiając w Boba
świdrujące spojrzenie zielonych oczu.
– Tylko
tyle?
Rock uśmiechnął się lekko, patrząc na Larsa.
– Czy
ja jestem tu po to, żeby padać na kolana i wychwalać was pod niebiosa?
Lars nie znalazł na to odpowiedzi, więc tylko obdarzył producenta
gniewnym spojrzeniem, w myślach już przypominając sobie numer telefonu do
Flemminga Rasmussena.
–
Dobra, zacznijmy w końcu, co? – mruknął Kirk.
James sięgnął po swojego czarnego Gibsona Explorera, Lars
obrócił pałeczki kilka razy, patrząc gdzieś w podłogę. Nie podobało mu się to.
Uważał współpracę z Bobem za zwykły cyrk, choć znał go dopiero drugi dzień. Z
Flemmingiem było inaczej. Grali to, co chcieli i nikt nie wtrącał się do tego,
co robili. Larsowi takie podejście bardzo odpowiadało, ale Jamesa z kolei
zaczęło denerwować. Chciał pracować z kimś, kto faktycznie angażował się w
tworzenie albumu.
–
Jason, mógłbyś przestać podpalać pieniądze?
Newsted spłonął rumieńcem, chowając do kieszeni monetę,
którą kilka chwil temu osmalał za pomocą płomienia swojej zapalniczki. Chwycił
bas w dłoń i czekał, aż Lars trzy razy uderzy pałeczką o pałeczkę. James zaczął
grać intro wspomagany przez Ulricha uderzającego w talerze. Nie zdążyli nawet
dość do momentu, w którym perkusista zacząłby walić w bębny, ponieważ Bob już
zmarszczył czoło.
– Jason
– westchnął – Głośniej.
Newsted z wahaniem popatrzył po swoich kolegach z zespołu.
Bobowi to nie umknęło i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Jason się ich
nie boi. Zapewne obawiał się powtórki z Justice,
do czego Rock nigdy nie dopuści.
– Dobra – mruknął Newsted po chwili milczenia.
James przewrócił oczami i westchnął ciężko. Skiną głową na
Larsa, by ten znowu zaczął. Ulrich zrobił minę, po czym ponownie uderzył
pałeczkami. Hetfield wraz z perkusistą znowu zagrali intro. Kirk użył swojego,
już typowego dla jego osoby, efektu wah-wah. Lars uderzył w bębny, a Jason
wszedł ze swoim basem, tym razem głośniejszym. Bob siedział i uśmiechał się
półgębkiem. Nie lubili go, a jednak stosowali się do jego rad. To było… Dziwne.
Jednak Rock przeczuwał, że z czasem mu zaufają.
– Stop,
stop – uniósł dłoń Bob – Bas nie zgrywa się z sekcją rytmiczną.
Lars teatralnie wywrócił oczami. Znowu Jason.
–
Zagraj szybciej – powiedział James.
Newsted nieco się speszył.
–
Palcami będzie mi…
– To
weź kostkę, do kurwy nędzy! – Hetfield aż złapał się za głowę.
Jason obrócił kostkę w palcach, unikając wzroku frontmana.
Kirk powiódł spojrzeniem po wszystkich, wyczuwając, że coś już jest nie tak.
James się niecierpliwił. Nie lubił, gdy opóźniano coś z powodu głupot.
–
Jeszcze raz – westchnął w końcu wokalista, przeciągając samogłoski.
–
Kończmy ten cyrk – burknął Ulrich.
I znowu zaczęli „Enter Sandman”. James miał nadzieję, że
chociaż uda mu się dzisiaj zacząć śpiewać. Patrząc na swoich kolegów, bardzo w
to wątpił. Lars uderzył w bębny, a Kirk wszedł ze swoim efektem wah-wah. Bob
słuchał tego ze zmarszczonym czołem. Były wyraźne niedociągnięcia, jednak tym
razem milczał, patrząc, czy muzycy sami wyłapią swoje błędy. Jako pierwszy
przerwał grę James.
– Jase,
głośniej.
– Gram
głośniej – bąknął Newsted.
Hetfield postukał palcem o swojego Explorera.
– No to
zagraj jeszcze głośniej – przewrócił
oczami.
Widać było, że James szykuje się do zrugania basisty.
–
Jeszcze raz – powiedział szybko Kirk, próbując uniknąć wszelkich
nieprzyjemności.
–
Jeszcze dwadzieścia razy – fuknął pod
nosem Lars.
Niefortunnie usłyszał to James.
–
Możesz wreszcie zamknąć mordę?! – warknął.
– Co
jest z tobą, człowieku? – zirytował się Lars – Zawsze to ty dyktowałeś warunki, a teraz pozwalasz, by jakiś pizduś mówił ci,
co masz robić?!
Bob ściągnął brwi, słysząc słowo, jakim określił go
perkusista. James wlepił w niego spojrzenie, które byłoby w stanie zabić woła.
Ulrich z trudem nie odwrócił wzroku. Kirk nieco się zestresował, bo wkurzony
Hetfield nie wróżył nic dobrego. Zawsze był nieobliczalny i nigdy nie było
wiadomo, co tym razem strzeli mu do głowy. Potrafił wyrzucić werbel za okno
(zrobił tak podczas nagrań do Master Of
Puppets), a nawet złamać na kolanie gryf swojej gitary, jak to uczynił z
należącym do niego Gibsonem Flying V. Hammett z pewnym niepokojem obserwował
twarz frontmana.
– Chcę
nagrać coś profesjonalnego – odparł James – Ale z tobą to się chyba nie uda.
– Jak
chcesz. Mogę odejść.
Hetfield zaśmiał się szyderczo. Kirk poczuł bardzo
nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Ten śmiech naprawdę
wywoływał ciarki i wcale nie wróżył nic dobrego.
– I
gdzie pójdziesz? – zapytał – Nikt oprócz nas nie zechce perkusisty, który nie
umie grać.
Lars aż otworzył usta. Nie znalazł odpowiedzi na słowa
Jamesa, więc tylko spuścił wzrok. Często spotykał się z krytyką, jednak zwykle
wychodziła ona od ludzi, którzy nie mieli dla niego żadnego znaczenia i miał
ich opinię głęboko gdzieś. James jednak był kimś innym. Zaimponował Duńczykowi
już od samego początku. Lars, mimo wszystko, szanował go i cenił jego zdanie.
Dlatego właśnie jego krytyka zadała
mu bardzo celny cios.
– Hej,
chłopaki, wystarczy – wtrącił się Kirk – Pracujemy… Drugi dzień. Jak tak dalej
pójdzie, to za miesiąc nie będzie już Metalliki – obrócił głowę – James, chcesz
tego?
Hetfield wziął głęboki wdech. Kłótnie w studiu były
nieuniknione, ale nie mogły one zdarzać się tak często. Kirk miał rację. Zespół
naprawdę się rozpadnie, jeśli nie przestaną bez żadnego powodu pluć na siebie
jadem.
– W
porządku – powiedział w końcu – Jeszcze raz?
– Może
nie – odezwał się po raz pierwszy od dawna Bob – Wyjdźcie gdzieś na piwo i
wróćcie za jakiś czas. Musicie ochłonąć.
Muzycy skinęli głowami, zgadzając się z producentem. James
jako pierwszy odłożył na bok swoją gitarę i szybkim krokiem opuścił studio.
Słońce na zewnątrz grzało niemiłosiernie i blondyn docenił klimatyzację
działającą w budynku. Wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro, po czym wyjął
jednego papierosa i odpalił go za pomocą swojej grawerowanej zapalniczki z
logiem Black Sabbath. Zaciągnął się i ruszył w stronę ulicy.
– Jam,
zaczekaj – usłyszał doskonale mu znany głos.
Hetfield zatrzymał się i poczekał, aż przyjaciel zrówna z
nim krok. Poczęstował go papierosem, a tamten nie odmówił. Przez długą chwilę
szli w milczeniu.
– Słuchaj…
– zaczął Lars – Zachowuję się jak dupek.
James nie miał zamiaru zaprzeczać.
– Tak –
odparł – Ale mnie też poniosło – po chwili milczenia powiedział coś zupełnie do
niego niepodobnego – Przepraszam.
Lars zbaraniał. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy
to słowo z ust swojego przyjaciela. Miał ochotę przyłożyć mu dłoń do czoła i
sprawdzić, czy ten nie ma temperatury.
–
Dzięki – bąknął – Ja też przepraszam.
– To
co, kierunek Whisky a Go Go czy Rainbow? – zapytał James na rozluźnienie
atmosfery.
Lars przez chwilę się zastanowił. Dawno nie był w Rainbow i
miał ochotę się tam wybrać. Wiedział jednak, że Hetfield będzie wolał Whisky i
postanowił, że pójdą właśnie tam.
–
Wybieram pierwszą opcję – powiedział Ulrich.
Raźnym krokiem obaj ruszyli na podbój klubu.
*
* *
No to mamy rozdział drugi.
Wiem, wiem, ten też jest nudnawy. No cóż, potrzeba troszkę
czasu, by wszystko się rozkręciło, prawda? No, raczej w następnym rozdziale
powinno coś się zacząć dziać.
Ach, tak nie na temat, ale wspomnę tylko, że zakochałam się
w The Sound Of Silence i ciekawi mnie
Wasza opinia na temat tego utworu.
Nie wiem, co jeszcze mogę tutaj napisać, więc tylko powiem,
że mam nadzieję, iż rozdział przypadł Wam do gustu i nie zanudziłam Was na
śmierć.
Pozdrawiam cieplutko :*
No cześć, cześć :) Ja też am zawalony terminarz w nauce <3
OdpowiedzUsuńTrochę Ci tekst wjechał na szablon, ale to tak na marginesie.
Fajnie się zapowiada ten "młodzieniaszek" z muzycznego. Cat ma dobrą politykę: lepiej wydać na płyty niż jeść - jakbym słyszała siebie xD Wolę "przegrać" kasę na Black Sabbath niż pójść ze znajomymi do restauracji. Oni zaczekają, Black Sabbath nie. Temple kojarzy mi się z "Temple of The Dog" - słyszałaś ten "projekt"?
Smutne to, co się stało z jej bratem. Wydaje się być miły, fajny. Tak, świat jest niesprawiedliwy - zabiera Aniołów, którzy stąpają po ziemi. Mam jednak nadzieję, że pamięć o nim zawsze będzie żywa. W końcu to rodzina.
Podobał mi się ten stanowczy ruch Cat, dając "z liścia". Trzeba mieć jaja, zwłaszcza, gdy pracuje się w takim miejscu. To nie jest burdel w końcu.
O Bożeno! Nie pijany Slash? Czy to możliwe na początku lat 90 XX wieku? xD Nie no dobra, możliwe; gorzej z "grzaniem".
Dobra, sama jestem dziewczyną/kobietą (jak zwał tak zwał, ja się nadal czuję dzieckiem, ale inni mówią, że jestem tym drugim), ale rzadko stosuję coś takiego, za co nas - płeć piękną - powinno się ZABIJAĆ czyli domyślanie się. Oczywiście nie mówię... a nie może mówię, że Catherina powinna trochę pod tym względem zluzować majtki, ale w poprzednim rozdziale chyba Suzan mu to wytknęła. No i ta gra "niedostępnej" B) To jest z początku fajna zabawa :p ale potem robimy tylko facetom na złość. Nie mniej jednak ciekawie, że się zgodziła.
Jason jest taką fajną postacią. Niby jest nieco spłoszony, bo zastąpił wielkiego Cliffa (nie, nie robię sobie jaj, cenię go, bo był bardzo dobrym basistą) i tak dalej, ale ponoć ich relacje były dobre. Przy ...AJFA było słabo, ale potem już tylko lepiej. Za dużo tych wywiadów z Metą oglądałam ;-;
"Nie lubili go, a jednak stosowali się do jego rad." - nie są w przedszkolu, aby robić mu na złość. On chce w końcu ich dobra, a nie na odwrót.
Jason grał palcami? O.o
Nie lubię tej niewyparzonej gęby Larsa. Niby coś w niej jest, ale to też rzez nią było dużo kłótni u nich. Ale w latach 80 chcieli go wywalić, więc... xD Też uważam, że Duńczyk nie umie grać (piątka z Hetem :p). Ale jak to w rodzinie czyli ich zespole, rzecz jasna, zawsze prędzej czy później się pogodzą. Słodko :3
Przesłuchałam tę piosenkę i muszę przyznać, że nie przypadła mi do gustu. Ostatnio mam jakąś fazę na klasyczny rock (takie starocia), rock z blusem, ale takim dobrze wyczuwalnym, Black Sabbath, The Cult te sprawy. Polecam serdecznie The Cult. Mnie strasznie wciągnął.
No to do kolejnego :)
Oj, znam ten ból :D Nauka to okropna rzecz xD
UsuńCo do tego, że tekst mi wjechał na szablon - wiem o tym, tylko za cholerę nie chce się przesunąć. Nie działa kodami ani tym takim gównem do przesuwania, więc ja już nie wiem o co chodzi ;-; Mam jednak nadzieję, że nie utrudniało to za bardzo czytania i znowu spróbuję coś z tym zrobić.
Ten "młodzieniaszek" z muzycznego... Stone. Specjalnie wybrałam mu takie imię i jeszcze trochę, a przekonasz się dlaczego xD Nope, nie słyszałam tego. Muszę to obczaić.
Czyli ja, Ty i Cat mamy podobne rozumowanie. Jedzenie i znajomi poczekają - płyta NIGDY!!!
Choć bohater jest martwy, czuję sentyment do Nicholasa. Nie ma opcji, by Catherine o nim zapomniała. Jak można było wyczytać, była do niego bardzo przywiązana. Jednak, cóż, śmierć bliskiej osoby nigdy nie jest łatwa, więc ciągle ma go w sercu, ale stara się o tym nie myśleć.
Dokładnie tak. W takim miejscu jak Rainbow trzeba mieć uszy i oczy dookoła głowy oraz umieć odpowiednio szybko zareagować. Jestem dumna z Cat :3
I TAK!, Slash był w miarę trzeźwy. Chciał jej pokazać, że jest dla niego ważniejsza niż alkohol i chyba nasza Rivery to doceniła, ale za cholerę tego nie pokaże. Musi zobaczyć, że jest naprawdę ważna dla naszego drogiego Hudsona i mogę powiedzieć tylko tyle, że jeszcze trochę go będzie męczyć. Nic na tym świecie nie przychodzi łatwo :v
Szczerze mówiąc, nie pałam wielką miłością do Jasona. Sama właściwie nie znam powodu tej niechęci, ale wydaje mi się, że nie wniósł dużo do Metalliki i tylko próbował wypełnić pustkę po Cliffie (co ostatecznie zrobił dopiero Robert Trujillo). W dodatku z tego, co wyczytałam w jednym z wywiadów z Hammettem, kiedy był z nimi Jason, ciągle się kłócili. Nie była to wina, oczywiście, tylko Jasona, ale jednak miał na to duży wpływ. Cholera, na wszystko, tylko nie na muzykę.
Cóż, szczerze mówiąc, nie wiem. Ale właśnie dlatego wziął kostkę, jak mu "poradził" Hetfield.
Ja z tą jego niewyparzoną gębą to takie 50/50. Z jednej strony może być to całkiem zabawne, a z drugiej - mega denerwujące. Z pewnością będzie przyczyną wieeelu kłótni, ale tak zawsze było, jest i będzie.
Tak, chcieli go wywalić i wziąć chyba, o ile dobrze pamiętam, Lombardo. Jednak po śmieci Cliffa uznali, że to by było już za wiele.
Oczywiście, dla nich zespół stanowi pewnego rodzaju rodzinę, a z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Ciągłe sprzeczki na porządku dziennym, ale przecież kto się czubi, ten się lubi :)
Cóż, Black Sabbath to ja ubóstwiam :3 Oczywiście kocham te "starocia", ale akurat Disturbed przypadło mi jakoś do gustu. Nie samymi klasykami człowiek żyje.
A co to The Cult... Nigdy nie przepadałam. Jak to mówią - rzecz gustu.
Pozdrawiam cieplutko i do kolejnego :*
PS.: Poszło. Suwaczek zadziałał! xD
UsuńTo lecimy z dwójeczką ;D
OdpowiedzUsuńOd samego początku czuć klimat lat 90-siątych, a tu ten sklep muzyczny – kwintesencja. Szkoda, że muzyka z youtuba i innych platform odebrała smaczek takim miejscom.
O, no proszę, nasza droga Cat jest z typu Zosi Samosi? Nie lubi być pod czyjąś opieką, a nie daj Bóg, żeby ktoś się o nią martwił? Tak mi to tu wygląda, na małą twardzielkę.
Historia Nico była bardzo smutna. Z uśmiechu zrobiła mi się podkówka na twarzy. Szkoda chłopaka, zwłaszcza, widząc, jak ważny był dla siostry.
Kobieca solidarność to jest to! Cieszę się, że Catherine potrafi stanąć w obronie przyjaciółki. W przypadku takich przywalających się pijaków to jedyna słuszna reakcja. Pjona, Cat.
A Slash mnie zaskoczył. Okazuje się, że może rzeczywiście nie stał się tak całkiem inną osobą, jak go tu podejrzewamy? W każdym razie, jego upór jest słodki i pokazuje, że mu zależy.
Jak mi jest szkoda Jasona. Ja wiem, wytłumaczyłaś w poprzednim rozdziale jego relacje z chłopakami, ale kurczę, i taka mi go szkoda. Nawiasem mówiąc, muszę się przyznać, że chociaż Metallicę znam, to nie jestem znawczynią ich historii, dlatego jak się gdzieś pogubię, albo będę nieścisła, to wybacz.
Tak się wciągnęłam w tą wewnętrzną kłótnię, że zapomniałam komentować. Krewkość Jamesa i jego pretensje mogę wytłumaczyć chyba tylko tym, że znalazł się w nowej dla siebie sytuacji. To samo tyczy się reszty. Może Bob ma rację i muszą ochłonąć, żeby pogodzić się z pracą na takich warunkach.
Już myślałam, że pójdą do Rainbow. Ale może jeszcze nie na to pora ;D.
Rozdział w ogóle super!
candlestick z
Crown's Jewel.
Buzzing Blood
O to mi właśnie chodziło, o stworzenie tego klimatu! Cieszę się, że to dostrzegłaś :) Zawsze chciałam mieć taki sklep gdzieś obok siebie, więc takie miejsce tutaj dodałam. I w 100% zgadzam się z Tobą co do You Tube.
UsuńNigdy nie chciałam tworzyć takiej typowo twardej laski i w ogóle. Nie o to mi tu chodzi, lecz faktycznie troszkę tutaj jest taka Zosia Samosia. Chociaż „mała twardzielka” to za dużo powiedziane.
Mi też się zrobiło smutno, kiedy pisałam jego historię. Bardzo chciałam wpleść tutaj taki wątek, choćby dlatego, że samo szczęście na świecie nie istnieje. Ludzi dotykają tragedie i tutaj czasem będę się na tym skupiać.
Catherine zawsze stoi na przyjaciółmi murem, to jest ta cecha, którą w niej uwielbiam. Zwłaszcza, kiedy ktoś chce wykorzystać koleżankę.
Slash będzie to próbował za wszelką cenę udowodnić. To w końcu jego przyjaciółka. Musi się jednak odrobineczkę postarać, z kobietami nie ma łatwo!
Jasona zawsze wyobrażałam sobie jako takie… Popychadło? Metallica nigdy nie przestała tak naprawdę opłakiwać Cliffa, więc wyżywali się na Jasonie, nawet nieświadomie. Wiesz, coś w stylu „Mamy basistę, świetnie. Ale to nie Cliff.”. A jak się pogubisz, to pytaj! Od tego jestem, żeby Ci wszystko wyjaśnić :3
Każda nowa sytuacja inaczej wpływa na każdego, w tym przypadku Metallica zareagowała tak, a nie inaczej. Potrzebują jedynie czasu.
Ha!, to był celowy zabieg :p Niech każdy myśli, że pójdą do Rainbow, a tu dupa. Nie lubię czegoś takiego. Wolę, żeby poznawali się w innym miejscu, niż praca.
Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał :3
Pozdrawiam cieplutko :*
Cześć! To znowu ja ;) Trochę minęło odkąd odpisałaś mi, że nie zawieszasz bloga i nadal tu jesteś, ale niestety nie miałam wcześniej czasu, żeby wpaść. Teraz jestem i mam nadzieję, że moje komentarze będą się pojawiały w miarę regularnie;D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że w Twoim opowiadaniu jest wielu bohaterów. Każdego starasz się przedstawić, coś o nim powiedzieć, a równocześnie nie zasypujesz nas stronnicowymi charakterystykami postaci. I choć tych bohaterów jest sporo, to nie mylą mi się, a za to wielki plus ;)
Miło zaskoczyłaś mnie też tym, że zespół ma kryzys. Najczęściej jak czytam opowiadania o jakiś zespołach, to wszystko im się udaje, wszystko świetnie idzie i od razu odnoszą piorunujące sukcesy, a u Ciebie mimo iż są znani, to widać, że się nie dogadują. I to mi się podoba, bo dzięki temu jest ciekawie! Do tego dochodzi jeszcze wątek Boba, wzajemnych niedomówień i odmiennych charakterów… Naprawdę mi się to podoba, mimo iż fanką takiej tematyki za bardzo nie jestem. Ale czyta mi się bardzo przyjemnie, zaciekawiłaś mnie i z chęcią przechodzę do następnego rozdziału ;)
Bohaterów jest sporo, a będzie jeszcze więcej :) Oczywiście robię wszystko, by nie zlewało się to i nie myliło, także cieszę się, że mi to — według Twojej opinii — wychodzi :)
UsuńCóż, nie lubię, gdy wszystko idzie ładnie i gładko, bo skupiam się tu na naturalności. I cieszę się, że taki stan rzeczy Ci się podoba :D
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*