James wyciskał z siebie siódme poty, uderzając w worek
treningowy zwisający z sufitu w jego garażu. Uwielbiał boks i walki wręcz.
Pozwalało mu to na wyżycie się, danie upustu emocjom rozsadzającym go od
środka. Lata treningu uczyniły z niego groźnego przeciwnika w bójkach. Był
silniejszy niż wyglądał, a nie miał „kaloryfera” na brzuchu przez pity nałogowo
alkohol, który, jak wiadomo, nie służy sylwetce. James jednak na to nie
narzekał. Wolał sprawiać pozory słabego i nieumiejącego walczyć, by zaskoczyć
przeciwnika. Taktyka była dobra i sprawdzała się w większości przypadków.
James
zarzucił sobie ręcznik na prawe ramię i wyjął butelkę wody z niewielkiej,
przenośnej lodówki stojącej w rogu garażu. Upił łyk zimnego płynu, po czym
wytarł swój spocony tors. Był zmęczony, ale zadowolony z siebie. Boks i gra w
Metallice to były dwie rzeczy, które sprawiały mu niezwykłą satysfakcję i
poczucie, że może nie jest takim ścierwem, za jakie się uważał.
— Hej —
usłyszał delikatny, kobiecy głos za swoimi plecami. Obrócił się na pięcie.
Catherine weszła do środka przez uchylone drzwi garażu i lekko się uśmiechnęła
— Nie miałam co ze sobą zrobić, więc przyszłam wcześniej. Nie przeszkadzam?
—
Skądże — odparł James i również rozciągnął wargi w delikatnym, niepodobnym do
niego uśmiechu. Sięgnął do lodówki i wyjął dwie puszki schłodzonego piwa. Jedną
wziął sobie, a drugą rzucił dziewczynie — Czyli chcesz sobie dzisiaj
postrzelać?
Skinęła głową. Rozległ się syk, gdy otworzyła puszkę. James
swoją na chwilę odstawił, by założyć na siebie jakąś czystą koszulkę, by nie
paradować przed Catherine z nagim torsem.
— Tak —
powiedziała — Dobrze by było.
Blondyn upił łyk piwa, po czym podszedł o kilka kroków
bliżej, żeby nie krzyczeli do siebie przez cały garaż. Oparł się prawym barkiem
o ścianę garażu, uważając, by nie uszkodzić swoich ukochanych plakatów.
— Mogę
cię zapytać, dlaczego właściwie tak nagle chcesz nauczyć się posługiwać bronią?
Catherine wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała, czemu
Cameron uważał, że powinna nosić ze sobą pistolet. Nie mogła powiedzieć
Jamesowi, że zamieszkał u niej członek gangu motocyklowego, który uciekał przed
niebezpiecznym kartelem oraz Aniołami Piekieł.
— Będę
po prostu czuła się bezpieczniej. — powiedziała.
James lekko się uśmiechnął. Umiał wyczuć kłamstwo na
kilometr, ale nic nie mówił. Wywnioskował, że to nie jest jego sprawa, a nie
zamierzał na nią naciskać. Miał jej tylko pomóc.
— Okej
— skinął głową.
Catherine rozejrzała się po garażu.
— Długo
gromadziłeś te wszystkie plakaty? — zapytała.
Hetfield również przesunął wzrokiem po swojej pokaźnej
kolekcji wizerunków muzyków rockowych.
— Tak,
dość długo — odparł — Ciekawi mnie, jakiego koloru mam ściany.
Catherine zaśmiała się cicho. Zaskoczyło ją to, że James
potrafił być po prostu człowiekiem, a
nie złym, budzącym respekt frontmanem wielkiego zespołu i niebezpiecznym
gościem. Nawet umiał się uśmiechać. Hetfield podszedł do plakatu
przedstawiającego śpiewającego Roberta Planta i delikatnie uchylił jego róg.
—
Niebieskie. — stwierdził.
—
Lubisz ten kolor?
Jamesa dziwiła ta rozmowa. Kręciła się wokół tak
niepozornych i przyziemnych spraw. Nie interesował jej fakt, że był kimś
sławnym. To było dla niego coś nowego. I, co ciekawe, przyjemnego.
— Nie
wiem — wzruszył ramionami — Nigdy w życiu nie zastanawiałem się, czy lubię
jakiś kolor.
Catherine lekko przekrzywiła głowę.
—
Szkoda.
James zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
—
Dlaczego? — zapytał.
— To
wydaje się zupełnie nieistotną sprawą, prawda? To, czy lubisz jakiś kolor, czy
też nie — urwała, czekając na reakcję Hetfielda. Ten skinął głową, dając jej
znak, by kontynuowała — Jednak czasem właśnie takie błahostki pozwalają nie
zatracić się w tym, co nas ciągle dręczy. Czasem pomaga nawet te kilka sekund,
przez które na chwilę się od tego oderwiesz i po prostu pomyślisz nad tym, czy
lubisz zielony.
James nigdy tak na to nie patrzył. Sposób myślenia
dziewczyny bardzo go zaintrygował. Jej słowa były mądre na swój własny, bardzo
niepozorny sposób. Przykładała wagę do takich szczegółów i umiała w nich
odnaleźć coś więcej. Hetfield tak nie potrafił.
— Muszę
to kiedyś wypróbować. — mruknął, upijając łyk piwa.
Catherine pokiwała głową. Jej wzrok padł na motocykl stojący
przy jednej ze ścian.
—
Piękna maszyna. — powiedziała.
—
Harley Davidson Knucklehead z 1946 roku.
—
Musisz być fanem motoryzacji — stwierdziła — Dwa samochody i motocykl. I to cholernie
zadbane.
James uśmiechnął się, zadowolony z faktu, że to dostrzegła.
—
Owszem — skinął głową — Obawiam się, że to wszystko, co mam.
Catherine zmarszczyła czoło.
— A
zespół?
— Nie
wiem, jak długo uda mi się to utrzymać — westchnął. Potrząsnął głową, a
jasnozłote włosy zafalowały wokół jego głowy — Z resztą, to nieistotne. —
dodał, ucinając temat.
Dziewczyna pokiwała głową. Przez chwilę w milczeniu pili
piwo, a James zapalił papierosa. Gdy skończył, zgasił niedopałek w popielniczce
i przeniósł wzrok na dziewczynę.
—
Chodź. Czas nauczyć cię strzelać.
Wrzucili puste puszki po piwie do kosza na śmieci, po czym
James skinął w stronę Suburbana. Wsiedli do samochodu. Hetfield odjechał
kawałek, po czym wysiadł, zamknął garaż i z powrotem zajął miejsce za
kierownicą.
— Masz
Browninga? — zapytał.
Catherine skinęła głową.
—
Ostatnio stał się moim najlepszym przyjacielem.
James uśmiechnął się pod nosem.
— Skąd
ja to znam. — mruknął.
Zjechał z głównej ulicy i skręcił w węższą, na której
praktycznie nie było ruchu. Była niedziela i większość ludzi odpoczywała w
domach po wyczerpującym tygodniu, regenerując siły i przygotowując się na
nadchodzący poniedziałek. Wielki SUV Jamesa odznaczał się na tle niewielkich
osobówek.
— Gdzie
właściwie jedziemy? — zapytała Catherine.
—
Zobaczysz. — powiedział tylko James.
Rivery nie spodobała się ta odpowiedź, ale skinęła głową.
Hetfield sięgnął ręką w stronę schowka i nacisnął przycisk, by go otworzyć. W
środku znajdował się rządek starannie ułożonych płyt CD.
—
Wybierz sobie jakąś.
Kolekcja Jamesa była imponująca. Miał tu wszystko – od Thin
Lizzy, przez The Eagles aż po Motörhead i Black Sabbath; znalazła także albumy
DIO. Nie znajdowała się tutaj jednak ani jedna płyta Metalliki, co było dość
interesujące. James widocznie nie chciał słuchać swojej własnej muzyki. Wybrała
Love at First Sting zespołu Scorpions.
— Może włączysz „Still Loving You”, mała? — mruknął ze swoim irytującym uśmieszkiem.
Catherine
wsunęła płytę i puściła „Rock
You Like a Hurricane”, patrząc na niego wyzywająco.
— Jeszcze raz powiedz na mnie
„mała”, a cię zastrzelę.
— Ciekawe jak, skoro nie umiesz
strzelać.
— Poczekam, aż mnie nauczysz.
Uśmiechnęli się do siebie i parsknęli śmiechem.
Chevrolet
zjechał z asfaltu i stoczył się na niewielką, piaszczystą dróżkę. Dookoła były
jedynie pola pełne zboża i innych roślin. Kilka kilometrów dalej majaczył spory
las.
— Wolę,
żeby nikt nie zobaczył, że posługuję się nielegalną bronią. — wyjaśnił.
—
Rozumiem.
—
Cieszę się.
Pojedyncze łodygi zbóż chłostały nadwozie, gdy Chevrolet
powoli toczył się naprzód, podskakując na wybojach, których nie wygładziły koła
samochodów; za rzadko tędy jeździły. Ścieżka nie urywała się przy wjeździe do
lasu, jak spodziewała się Catherine, tylko prowadziła dalej, między drzewa. Suburban
cały czas toczył się naprzód. James nie przyspieszał, dbając o podwozie. To nie
był samochód terenowy, a jedynie SUV.
— Kirk
mówił, że masz „cały arsenał broni” — powiedziała nagle Catherine — Co to
znaczy?
James uśmiechnął się pod nosem.
— Nie
kłamał — mruknął — Zaraz sama się przekonasz. Tylko się nie wystrasz.
Catherine skinęła głową, nie wiedząc, czego ma się
spodziewać. Póki co, wolała jednak nie pytać. Skupiła wzrok za oknem. Ścieżka
prowadziła wgłąb lasu. Drzewa nagle się urwały, a samochód wjechał na sporej
wielkości polanę, na środku której stał niewielki domek zbudowany z drewnianych
pali. Obok niego stał mały, blaszany garaż.
—
Urocze miejsce. — stwierdziła Catherine.
— Taak
— powiedział James, parkując Chevroleta pod domkiem — Przychodzę tu na
polowania.
Obróciła głowę w jego stronę.
—
Serio?
James przytaknął. Razem wysiedli z samochodu. Powietrze było
tutaj rześkie, czyste i nieco chłodniejsze niż poza lasem. Dookoła były jedynie
drzewa, nie licząc terenu polany.
—
Uczyłem się tu strzelać — powiedział z uśmiechem James — Sam. Prawie
postrzeliłem się w nogę.
— To
chyba nie było najmądrzejsze.
Hetfield pokręcił głową.
— Wręcz
przeciwnie. Niezależność to podstawa, skarbie.
Catherine postanowiła, że nie skomentuje ostatniego słowa.
Podążyła za Jamesem do środka drewnianego domku. Gdy przekroczyła próg, zamknął
za nią drzwi. Wnętrze było bardzo przytulne i w niczym nie przypominało
stereotypowej chatki myśliwego, gdzie na ścianach wiszą trofea w postaci
zwierzęcych głów, a przy kominku leży niedźwiedzia skóra. Zamiast tego
znajdowały się tutaj dwie niewielkie kanapy, skromnie urządzona kuchnia, obrazy
przedstawiające różne krajobrazy, stary gramofon, stos winylowych płyt, czarna
gitara akustyczna i stos drewna w kącie. Z sufitu na łańcuchu zwieszał się
żyrandol z czarnej porcelany, a podłoga wyłożona została miękkim,
ciemnoczerwonym dywanem.
—
Ładnie tu.
— Wiem
— powiedział James — Ten dom należał kiedyś do mojego ojca.
Uwadze dziewczyny nie umknął fakt, że blondyn użył czasu
przeszłego. Powstrzymała się jednak od słów typu „bardzo mi przykro”. Nic by
nie dały, a tacy faceci jak on bardzo ich nie lubią. James wziął głęboki
oddech, po czym odwrócił wzrok.
—
Nieważne — bąknął cicho, po czym dodał już głośniej — Chciałaś zobaczyć mój
„arsenał”.
Catherine skinęła głową. James dał jej dłonią znak, by
poszła za nim. Na tyłach domku znajdował się niezbyt duży pokój, który zupełnie
nie pasował do wystroju pozostałej części budynku. Ściany tutaj były białe, bez
najmniejszego wzorku, a podłoga goła, wyłożona jedynie ciemnymi panelami.
Rivery weszła do środka, a po plecach przeszły jej dość nieprzyjemne ciarki. Na
specjalnie wmontowanych w ściany haczykach znajdowała się cała kolekcja
przeróżnych karabinów, a pod nimi – stoliki z gablotami wypełnionymi
pistoletami.
— Jak
dom psychopatycznego mordercy, nie? — uśmiechnął się blado James.
— Nie
mogę zaprzeczyć. — odparła cicho Catherine.
Hetfield stanął pod jedną ze ścian, po czym zdjął z niej
jeden karabin. Wyważył go sobie w dłoni i pokazał dziewczynie, uważając, by
lufa nie skierowała się w jej stronę. Wolał, by broń wystrzeliła w jego pierś, zamiast w drobne ciało
brunetki.
— Karabinek AKM,
podrasowana wersja AK używanego po II wojnie światowej — powiedział James, po
czym, dla lepszego efektu, powiedział jego nazwę po rosyjsku.
Catherine uważała, ze Hetfield wyglądał przerażająco ze zwykłym pistoletem. Z karabinem w ręku wręcz
mroził krew w żyłach. Miała nadzieję, że nie trzęsą jej się dłonie. James
odwiesił AKM i wziął następny karabin.
— M16 —
oznajmił, trzymając w dłoniach groźnie wyglądający sprzęt — Automat, amerykańska
robota. Jest w uzbrojeniu naszej armii.
Następnie już nie zdejmował broni, a jedynie chodził po
pokoju i opisywał każdy model. W swojej kolekcji miał jeszcze pistolet
maszynowy MAC-10, karabin snajperski Remington 700 oraz strzelbę myśliwską Mossberg
500. Dla Catherine było to jednocześnie interesujące i przerażające. Fascynacja
Hetfielda bronią palną przyprawiała ją o dreszcze.
— A tu
masz zwykłe pistolety. — wskazał na gabloty.
Znalazły się tu takie modele jak Glock 17, Walther PPK,
Beretta 92FS, Colt M1911A1, Remington 51 i SIG – Sauer P226 oraz rewolwery –
Smith & Wesson Model 29 (znany również jako 44 Magnum) i Ruger GT100.
—
Pokaźna kolekcja. — powiedziała Catherine z uznaniem.
—
Owszem — odparł James. Potem przeniósł wzrok na Catherine — To co, gotowa?
Rivery uniosła rękę i zasalutowała.
—
Urodziłam się gotowa!
Twarz Jamesa rozświetlił łagodny uśmiech.
— Lubię
takie podejście — powiedział, po czym wsunął SIG – Sauera za pas. Następnie
zarzucił sobie na ramię jakąś ciężką torbę — Idziemy.
Wyszli na zewnątrz. James wyszedł z polany i skierował kroki
w las. Kilkadziesiąt metrów dalej natknęli się na podziurawioną, metalową
tarczę do strzelania przytwierdzoną do kory kilkoma gwoździami. Drzewa rosły tu
na tyle rzadko, że nie przeszkadzały pociskom w drodze do celu. Hetfield wziął
Browninga od Catherine i zamontował tłumik, który miał wyciszyć odgłos
wystrzału.
— Na
początku lepiej będzie bez huku — wyjaśnił, po czym podał pistolet Catherine — Nie
będę ci chrzanił o pozycji strzeleckiej, bo w praktyce ci się to nie przyda —
zerknął na nią, by zobaczyć, czy nadąża. Skinęła głową — W porządku. Spróbuj
trafić w tarczę. Tylko nie postrzel mnie,
bo nie mam kamizelki kuloodpornej. Ach, no i uważaj, bo pistolet trochę
szarpie.
— Tak
po prostu sobie strzelić?
— Tak
po prostu.
Catherine zmarszczyła nieco brwi, ale zastosowała się do
polecenia. Uniosła pistolet i nacisnęła spust. Nie była ani trochę
przyzwyczajona do odrzutu podczas strzału, więc broń prawie wypadła jej z ręki,
a pocisk przeleciał daleko od celu; na szczęście nie trafiając stojącego obok
Jamesa. Hetfield podszedł nieco bliżej.
— Nie
takie proste, huh? — uśmiechnął się i tym razem był to jego charakterystyczny,
irytujący uśmieszek — Po pierwsze, wziąć spluwę i wystrzelić umie każdy debil.
Wyważ sobie pistolet w dłoni — cierpliwie instruował — I nie bój się. Broń ma
być przedłużeniem twojej ręki, a nie czymś, czego się obawiasz. Nie ściskaj
chwytu zbyt mocno ani zbyt lekko. Zrób to tak, żebyś ty czuła, że jest idealnie — chodził dookoła, uważnie przyglądając
się jej poczynaniom — Jasne?
— Chyba
tak. — bąknęła.
James się zatrzymał. Znowu był tym groźnym Hetfieldem, a nie
zwykłym blondynem żartującym z nią w samochodzie. Zmarszczył brwi.
—
„Chyba”? — parsknął — To nie odpowiedź. Masz być pewna, rozumiesz?
— Tak.
— powiedziała już pewniejszym głosem.
James odsunął się na bok i dał jej dłonią znak, żeby
strzeliła jeszcze raz. Tym razem pocisk trafił w róg tarczy. Blondyn pokiwał
głową.
—
Lepiej — rzucił chłodno — Jeszcze raz. Pamiętaj, co powiedziałem. I to, co
najważniejsze – musisz być świadoma tego, że każda broń ma odrzut przy strzale.
To nie może być dla ciebie zaskoczeniem, bo już po tobie.
Catherine skinęła głową. Zalecając się do wszystkich jego
rad, strzeliła jeszcze raz. Tym razem pocisk trafił odrobinę bliżej środka
tarczy. James pokiwał głową. Imponowało mu to, że dziewczyna tak szybko się
uczy. Potem ponownie nacisnęła spust i druga kula przeszyła metal jeszcze
bliżej.
— I
jak?
—
Nieźle, nieźle — pokiwał głową James — Trening czyni mistrza, mała —
powiedział, celowo akcentując ostatnie słowo — Strzelaj, dopóki nie trafisz w
środek.
Catherine przytaknęła z determinacją.
Dwie i
pół godziny później niemalże każdy strzał oddany przez Catherine był celny,
zarówno wtedy, kiedy trzymała pistolet oburącz, jak i jedną dłonią. Nauka
Jamesa nie poszła w las. Dziewczyna, dzięki jego radom, robiła postępy i to w
szybkim tempie. Wkrótce zamiast cokolwiek mówić, tylko stał i kiwał głową,
zadowolony z efektów.
— W
porządku — powiedział w końcu — Ale, ale… Nie będziesz strzelała w praktyce
tylko w jednej pozycji.
—
Raczej nie. — przytaknęła.
James uśmiechnął się łobuzersko.
—
Pobiegamy. — oznajmił.
Catherine spojrzała na niego dość niepewnie, wzrokiem
mówiącym „Że co proszę?!”. Hetfield tylko poszerzył swój uśmiech, który nie
zapowiadał nic dobrego.
— No
co? — parsknął — W biegu też czasem będzie trzeba strzelać, nie?
Rivery musiała przyznać mu rację. James wyjął z
przyniesionej przez niego torby drugi pistolet. Był to Glock 17 z już
wmontowanym tłumikiem. Przez chwilę patrzył na urządzenie, po czym je wykręcił.
To samo zrobił z Browningiem Catherine. Oddał jej pistolet, już bez elementu
wyciszającego.
—
Musisz przyzwyczaić się do huku — wyjaśnił — Na początku będzie ci dzwonić w
uszach jak cholera. Z czasem stanie się to znośne.
Dziewczyna pokiwała głową na znak, że rozumie.
— Okej.
— powiedziała.
— Dobra
— zaczął Hetfield — Kiedy biegniesz ze spluwą, trzymasz ją nisko, jasne? Karabin
trzyma się mniej więcej na wysokości klatki piersiowej, a pistolet – prawie że
przy kolanie. W obydwu przypadkach lufą w dół, jest wtedy mniejsze ryzyko, że
strzelisz sobie w ryj. Patrz.
Wyszedł kilka kroków przed dziewczynę, by zaprezentować jej,
o co mu chodzi. Dość szybko przebiegł się przed tarczą, zgodnie z tym, co jej
powiedział i oddał kilka strzałów, za każdym razem trafiając niemalże idealnie
w środek. Zaprawiony w boju,
przemknęło Catherine przez myśl. Huk pocisków naprawdę wywołał u niej bardzo
nieprzyjemne dzwonienie w uszach; miała tylko nadzieję, że nie traciła słuchu.
James truchtem wrócił z powrotem do niej.
—
Słyszysz mnie? — zapytał.
— Tak —
powiedziała, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia — Ledwo.
James roześmiał się i na krótką chwilę znowu stał się tym
chłopakiem, którym był zanim zaczął dawać jej lekcje strzelania. Potem jednak,
ku rozżaleniu dziewczyny, ponownie zmienił się w „groźnego Hetfielda”.
— Czyli
nie jest źle — stwierdził — Teraz twoja kolej.
Przez
następne kilka godzin biegali niemalże po całym lesie, celując do wszystkiego –
drzew, ściętych pni, nawet do gałęzi czy liści. Catherine przyzwyczaiła się już
do huku wystrzałów. Trenowali do utraty tchu, dzięki czemu dziewczyna umiała
oddać strzał chyba z każdej pozycji – na stojąco, klęcząc na jednym kolanie,
leżąc na plecach i brzuchu, tyłem zza drzewa i w sprincie. W torbie
przyniesionej przez blondyna znajdował się wielki zapas amunicji, dzięki czemu
w całym lesie nie było chyba obiektu, który niemiałby dziury po ich kuli.
Biegali razem – i Catherine, i James, dobrze się bawiąc oraz, co ciekawe,
świetnie czując się w swoim towarzystwie. Strzelając umieli stać się drużyną i
nauczyli się w ciągu kilku godzin czytać z mowy ciała i porozumiewać się bez
użycia słów. Nie znali siebie nawzajem, ale doskonale odczytywali swoje gesty
czy mimikę twarzy.
Po
skończonym treningu i bieganinie po lesie, oparli się o drzewo, ciężko
oddychając i próbując nabrać wystarczająco tlenu w płuca. Zmęczyli się, ale
czuli satysfakcję. Catherine, że nauczyła się doskonale strzelać, a James, iż
wyszkolił świetnego strzelca. Z uśmiechami przybili sobie piątkę.
—
Wracamy do domu? — zaproponował James.
— Tak —
odparła Catherine — Mam już dosyć drzew.
Hetfield roześmiał się i razem ruszyli z powrotem do
drewnianego domku.
❦❦❦
Suzanne obudziła się z nieznośnym bólem głowy. Syknęła i
zmrużyła powieki, chroniąc nadwrażliwe źrenice przed światłem generowanym przez
niewielką żarówkę zwisającą z sufitu. Znowu miała kaca. Wreszcie, po ładnych
dziesięciu minutach, była w stanie otworzyć oczy, by rozejrzeć się dookoła i
ustalić, gdzie się znajduje. Przyznała to przed samą sobą – nie miała pojęcia.
Takie sytuacja zdarzały jej się coraz częściej: przegapiała swoją zmianę w
Rainbow, upijała się prawie do nieprzytomności, ćpała, uprawiała seks z
nieznajomymi mężczyznami… I tak w kółko. A wszystko po tym, jak przespała się z
Larsem Ulrichem. Dlaczego to wydarzenie miało na nią taki wpływ? Nie chciała zostać dziwką. Przecież po przyjeździe do
L.A za wszelką cenę próbowała uniknąć właśnie tego. Najgorszy był fakt, że ta
przygoda na jedną noc bardzo jej się spodobała. Seks bez żadnych zobowiązań to
było to, czego potrzebowała. Ale nie mogła tak tego ciągnąć, bo jak tak dalej
pójdzie, naprawdę wyląduje w burdelu jako „panna do towarzystwa”. Nie. Nie
mogła na to pozwolić.
Owinęła
się prześcieradłem, po czym jakimś cudem dowlokła się do łazienki i przemyła
twarz lodowatą wodą. Niewiele to pomogło, ale pozwoliło jej przynajmniej się
„obudzić”. Wróciła do sypialni i zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi.
Partnera z poprzedniej nocy nie było i miała nadzieję, że tak pozostanie – nie
miała ochoty go nawet poznać. Wciągnęła na siebie to, co znalazła. Nigdzie nie
mogła odszukać swoich spodenek, więc zadowoliła się, nakładając szorty chłopaka,
z którym spała. Mocno ścisnęła się paskiem i uznała, że nawet nie jest źle.
—
Gdzieś się wybierasz? — usłyszała głos za plecami.
Zaklęła pod nosem i obróciła głowę. Z tyłu stał chłopak może
w jej wieku. Miał ostrzyżone na jeża ciemne włosy i oczy podobnego koloru.
Uśmiechał się i wyglądał na rozbawionego, co doprowadzało Suzanne prawie do
szału – jej bowiem wcale nie było do śmiechu.
—
Przestań się, z łaski swojej, szczerzyć i lepiej powiedz mi, gdzie są moje
spodnie.
Brunet podszedł do niej i położył jej dłoń na policzku.
— Co
jest, kochanie, nie podobało ci się? — zapytał z, mogłaby przysiąc, udawanym
rozżaleniem. Pocałował ją w obojczyk — Wydawało mi się, że jestem dobry.
— To ci
się źle wydawało — warknęła, odpychając go od siebie — Zapomnij, że mnie
poznałeś, okej?!
— Taką
kocicę trudno będzie zapomnieć. — odparł, uśmiechając się obrzydliwie.
Suzanne nie wytrzymała i uderzyła go z całej siły w twarz,
po czym, nie czekając na reakcję bruneta, wybiegła z jego mieszkania.
Dziewczyna
zatrzymała się dopiero kilka kilometrów dalej. Usiadła na środku chodnika i po
prostu zalała się łzami. Zrobiła z siebie pośmiewisko i jest na dobrej drodze
do agencji towarzyskiej. Co było z nią nie tak?! Sama sobie rujnowała życie, na
własne życzenie wszystko zaczynało się walić. Niedługo straci pracę przez jej
wszystkie niezapowiedziane nieobecności, a w dodatku, jak tak dalej pójdzie,
zajdzie w ciążę z kimś, kogo w ogóle nie zna.
— Nie
tak… — szepnęła w swoje dłonie — Nie tak miało być!
Przyjechała do L.A z nadzieją na cudowne życie, takie jak
mają ludzie w wielkich metropoliach. Zamiast tego wylądowała w zapchlonym
barze, obcując z największymi szumowinami jakie można sobie wyobrazić. A teraz
jeszcze to… Jak ona spojrzy w oczy Catherine?! Rivery zawsze potępiała bycie
łatwą i dostępną dla wszystkich, a picia na umór i narkotyków nie trawiła jak
niczego innego. Były dobrymi koleżankami. Suzanne sama to rujnowała. Drżącą
dłonią wyciągnęła z kieszeni paczkę najtańszych papierosów smakujących jak
wytarzana w błocie szmatka do czyszczenia butów i odpaliła jednego za pomocą
resztek gazu w zapalniczce. Zaciągnęła się dymem, próbując się pozbierać. Nie
mogła siedzieć i płakać, w dodatku na środku chodnika, na oczach wszystkich.
Podniosła się z ziemi, otrzepała spodenki i otarła łzy. Będzie dobrze.
—
Jasne, że będzie — powiedziała na głos — Jestem Suzanne Delaney. U mnie zawsze
jest dobrze.
Gadając do siebie, przykuwała uwagę przechodniów, ale ani
trochę się tym nie przejmowała. Próbowała dodać sobie otuchy. Pierwsze, co
zrobi, to pójdzie do szefa i przeprosi go za zaniedbywanie obowiązków. No i,
oczywiście, wieczory będzie spędzała w mieszkaniu, z dala od tego wszystkiego,
co ją rujnowało. I koniec z narkotykami!
Obietnic
sobie danych udało jej się dotrzymać przez pięć minut.
❦❦❦
Ronnie
stał na ganku swojego domu, patrząc gdzieś w przestrzeń. Czekał na wizytę.
Drgnął, słysząc dźwięk silnika i rzucił niedopałek na ziemię. Wyszedł na
spotkanie przyjacielowi. Michael Petterson z oddziału w Oregonie zatrzymał
motocykl obok maszyny Harveya i zeskoczył na ziemię. Robert oraz jego kumpel
uściskali się serdecznie, jak przystało na starych druhów.
— Słyszałem o kartelu. —
powiedział Petterson — Kiepska sprawa.
— Mnie to mówisz? — mruknął
Robert.
Weszli
do środka, a prezes kalifornijskiego oddziału postawił przed swoim gościem
butelkę schłodzonego piwa. Przez chwilę pili w milczeniu.
— Rozumiem, że potrzebujcie
pomocy. — odezwał się Michael jako pierwszy.
Robert
odetchnął głęboko.
— Nienawidzę tego robić, ale…
Tak, muszę poprosić cię o pomoc.
— Jasne, stary — Petterson
poklepał go po ramieniu — Cały mój oddział jest do twojej dyspozycji.
Harvey
pokiwał głową.
— Dzięki. Mogę cię prosić o coś
jeszcze?
— Zamieniam się w słuch.
— Namierz Camerona. — poprosił.
Michael
uniósł brwi.
— Twojego…
— Tak — przerwał mu szybko
Robert — Potrzebuję jego adresu.
Petterson
rozłożył ramiona.
— Żaden problem. Daj mi kilka
godzin.
❦❦❦
Słońce
już zdążyło całkowicie schować się za linią horyzontu, pogrążając Los Angeles w
mroku, gdy wielki, czarny SUV podjechał pod blok. Catherine rzuciła Jamesowi
lekki uśmiech.
— Dziękuję. — powiedziała.
Hetfield
skinął głową.
— Nie ma sprawy — odparł —
Wpadniesz jeszcze do naszego studia? — zapytał — Kirky zaczyna tęsknić. —
dodał, puszczając jej oczko.
— Jasne — powiedziała z
uśmiechem — W takim razie do zobaczenia.
— Taak, do zobaczenia.
Otworzyła
drzwi samochodu i wysiadła, przyglądając się wieczornemu niebu. Było usiane
gwiazdami i niezwykle piękne, jak z resztą zawsze. Catherine ruszyła w stronę
klatki schodowej, słysząc silnik odjeżdżającego Suburbana. Przy drzwiach ktoś
na nią czekał.
— Stone? — zdziwiła się,
podchodząc bliżej — Co ty tu robisz?
Chłopak
wyglądał na zdenerwowanego.
— A ty? — burknął — Martwiłem
się.
Catherine westchnęła ciężko. Byli razem od
doby, a on już zaczynał odstawiać teatrzyk. Doceniała to, że bał się o jej
bezpieczeństwo, ale nie chciała czuć się ograniczana.
— Mam chyba prawo wyjść z domu,
hm? — mruknęła, całując go w policzek.
Stone
nadal nie wyglądał na zadowolonego.
— Kto to był? — zapytał,
wskazując podbródkiem miejsce, w którym kilka chwil wcześniej stał Chevrolet.
— Nikt szczególny — odparła
wymijająco, po czym położyła mu dłonie na biodrach — Naprawdę nie musisz się
martwić.
W końcu chodzę uzbrojona,
dodała w myślach. Nie powiedziała jednak tego na głos, bo wolała, żeby Stone,
póki co, nie wiedział o Cameronie i o broni. Temple pokiwał głową i chyba miał
zamiar odpuścić.
— No dobra — mruknął — Przyjdę
do ciebie jutro rano, dobrze?
— Jasne — wspięła się na palce,
by pocałować go w usta — Miłych snów.
Po
tych słowach Stone poszedł do siebie, a Catherine weszła na klatkę schodową.
Miała ochotę na długi prysznic i odświeżenie się po bieganiu po lesie. Weszła
do mieszkania. Czekał tam na nią Cameron. Siedział w fotelu z niewesołą miną,
bawiąc się rewolwerem. Dziewczyna nie uznała tego za dobry znak.
— Coś się stało? — zapytała
niepewnie.
Cameron
podniósł wzrok i spojrzał jej głęboko w oczy.
— Mamy problem. — odparł.
* * *
Witam :3
W poprzednim rozdziale
nieco wyeksponowałam (z bohaterów pobocznych) Guns N’ Roses, tutaj z kolei
zajęłam się Suzanne, bo było jej bardzo niewiele. No i proszę, jest! Też nie za
dużo, ale nie jest tutaj aż tak ważna jak, na przykład, nasz Saul Hudson. Komentując
rozdziały u Rocket Queen pisałam, że nienawidzę tematów puszczania się i tak
dalej. I zdania nie zmieniłam! Jednak lubię pisanie o wychodzeniu na prostą,
więc na razie będę pisać o rzeczach przeze mnie nielubianych.
Część z Jamesem i Catherine
jest dość długa i zajmuje większość rozdziału, ale mam nadzieję, że to dobrze.
Sporo jest tutaj o broni, ale się tym interesuję, więc musiałam tu wpleść coś takiego.
Mam nadzieję, że rozdział
Wam się spodobał i nie przynudzałam.
Pozdrawiam cieplutko :*
Siema! Dzisiaj krótko, muszę załatwić jeszcze kilka spraw związanych z Woodstockiem i kupić rzeczy na zajęcia obozowe, co akurat jest fajne :p
OdpowiedzUsuńNa wstępie: za mała czcionka! Nawet ja, w okularach, miałam lekki problem z czytaniem, bo musiałam powiększyć >.<
A tak a pro po Hells Angels to:
1) w Polsce jest teraz zlot motocyklistów (z tego gangu) z całego świata
2) ostatnio widziałam chyba z czterech motocyklistów
3) no i jeden z nich jest moim sąsiadem B)
Teraz to jest tak kulturalny gang, jak z nimi gadałam. Całe te narkotyki i tak dalej - to tylko w Ameryce.
Betą nie jestem i JA nie lubię KOMUŚ wytykać błędów, ale... ale... ale... " — Okej. — skinął głową." po "Okej" nie ma kropki.
Czytam to z rana, dlatego tak nie kminię, ale nie rozumiem tego związku Jamesa i Cat xD To takie... inne, ale też hmm... zostaje przy innym.
"[...] przegapiała swoją zmianę w Rainbow, upijała się prawie do nieprzytomności, ćpała, uprawiała seks z nieznajomymi mężczyznami…" - no trzeba się kiedyś wyszaleć, no :< Nie będzie robić tego, chyba, gdy będzie miała dzieci. Ale jakoś nie jest mi żal i bez smutku czytałam o niej. Naprawdę. W ogóle jakoś tak bez emocji. I nie na zasadzie "chciała to ma". To jej wybór, no. Tylko matka może ją zganić.
W drugim i trzecim (chyba) kawałku brakuje Ci akapitów na samym początku.
Nie rozumiem, znaczy takie dziwne jest to dla mnie, że laski wbijają do studia. Choć może być śmiesznie, gdy Suz wpadnie i będzie tam Lars. Nie no to chyba powinna być taka strefa facetów, bo kobiety, bądź co bądź, rozpraszają :/
Czytasz Rockest Queen? A w sumie dawno u niej nie byłam więc...
Siema jeszcze raz :)
No witam :3
OdpowiedzUsuńJak dla mnie ta czcionka jest w porządku, ale no problemo – się powiększy.
O to właśnie tutaj chodzi. Ma być „inny” xD
No niby trzeba się wyszaleć, ale i tak potępiam ćpanie i sypianie z obcymi facetami. Ale prawda, jej życie, to róbta co chceta. I ja również nie czuję żadnego żalu czy coś w tym stylu, bo nie piszę tego po to, żeby każdy tutaj jęczał, że jest biedna czy pokrzywdzona, bo tak śpisz, jak sobie pościelisz. Piszę to po to, żeby ukazać, iż każdy jest kowalem własnego losu i tylko od nas zależy, jak to będzie wyglądać. Czy coś w tym stylu.
Ten brak akapitów jest celowy. Jak czytam książki, to jak zaczyna się taki nowy fragment (nie rozdział, tylko właśnie jak tu, po tych kropeczkach), to nigdy akapitu nie było, nie wiem, jak u Ciebie :/ W każdym razie nie lubię odstępu na początku nowego kawałka, więc tak pozostanie.
Czy ja wiem, czy rozpraszają? Jak sami zapraszają i w ogóle, to czemu ma kobita nie skorzystać. Poza tym, kumplują się i tak dalej, więc towarzystwo dziewczyn nie sprawia problemu.
Yep, czytam :3
No to do kolejnego!
Ależ czekałam na te wydarzenia! Trochę mi żal, że nie było żadnych podrygów serca, motyli w brzuchu i tak dalej, ale przeżyję, haha ;D Cieszy mnie, że James (mimo tych złośliwych, okropnych uśmieszków) pokazał, że można z nim porozmawiać normalnie, bez żadnych spin i bezsensowych awantur. Taki James wydaje się naprawdę fajnym facetem. Wystarczy, że zdejmie maskę gbura, którą tak usilnie ciągle nosi.
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta scena, w której James podchodzi do ściany i stwierdza, że są niebieskie :D
„ — Jeszcze raz powiedz na mnie „mała”, a cię zastrzelę.
— Ciekawe jak, skoro nie umiesz strzelać.
— Poczekam, aż mnie nauczysz.” – tekst rozdziału, ewidentnie ;D Bardzo mi się podobało ;)
Ogólnie cały ten rozdział czytało mi się bardzo przyjemnie. Uwielbiam czytać o broni, o strzelaniu, o nauce strzelania też. A widać, że nie jesteś w tym temacie żółtodziobem;) Aczkolwiek nie bardzo się mogę zgodzić z tym, że nieważne jest zachowywanie odpowiedniej pozycji. Bez powodu się tego człowiek nie uczy. No i nie można trzymać broni bądź jak. To wszystko też ma znaczenie przy celności i pomaga zredukować siłę odrzutu. Wiadomo, że jeśli trzeba strzelić szybko, to człowiek nie będzie się zastanawiał czy dobrze trzyma rączkę i czy dobrze stoi na nóżce, ale mimo wszystko Catherina powinna wiedzieć, jak prawidłowo oddać strzał.
Zdziwiło mnie również to, że wystarczyło kilka godzin, żeby Catherina potrafiła strzelać z każdej pozycji, jedną ręką, dwoma, w biegu i nie wiadomo jak jeszcze. Ludzie uczą się tego miesiącami, a nawet latami. Nawet szkolenia policyjne trwają miesiące. Wątpię, żeby jeden dzień wystarczył do osiągnięcia takiej perfekcji, więc wydało mi się to trochę naciągane.
Jeśli chodzi o Sus, wcale mi jej nie żal. Najpierw się puszcza, a potem ryczy. Niech się ogarnie. I tyle ;D
Nie będzie tego od razu. Ja aż taką romantyczką nie jestem, więc chwilkę sobie na to poczekasz :D (możesz w tym momencie już płakać)
UsuńHaha, cieszę się, że Ci się spodobało :)
Wiem doskonale o tym, że pewne kwestie pominęłam, jednak pisałam w dużym skrócie. Nie chciałam tu zamęczać czytelnika, więc opisywałam to najprościej jak się dało.
I faktycznie, tutaj naciągane. Ale nie chciałam za bardzo nad tym się rozwodzić, bo to nie jest wątek na kilka rozdziałów, dlatego lekko się zagalopowałam. Przymknijmy na to oko :P
O tak, takie podejście to ja lubię :D
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*